Refleksja, jak niebezpieczna może być dla przyrody liberalizacja przepisów o wycince drzew na prywatnych działkach, przyszła zbyt późno. Kiedy wyrąb ruszył pełną parą, ogałacając całe połacie ziemi, niszcząc starodrzew, budząc powszechne oburzenie społeczne, PiS zapowiedział szybką zmianę przepisów (stanie się to najpewniej już w pierwszej połowie marca), które miałyby ograniczyć tę rzeź. Już sama ta zapowiedź spowodowała, o czym świadczy wiele sygnałów, że akcja przyspieszyła, a właściciele drzew zaczęli je wycinać niejako awansem. Aby w przyszłości nie narażać się na dodatkowe, niepotrzebne koszty oraz łaskę i niełaskę urzędnika.
W efekcie niewiele już chyba zostało do wycięcia.
Czy jest zatem sens wracać do starych rozwiązań? Może już nie ma sensu. Warto pamiętać, że restrykcyjne, wręcz zbójeckie stare przepisy budziły ogromne emocje a często wielkie poczucie krzywdy. Nie tylko ograniczały święte prawo decydowania o własności, ale i sankcje były wręcz rujnującym haraczem dla państwa.
Takie podejście do obywatela powinno raz na zawsze zniknąć z polskiego systemu prawnego, jako opresyjne, nieprzystające do rzeczywistości.
A co się tyczy wycinki. Autorzy nieprzemyślanych zmian, którzy nie przewidzieli skutków swoich szybkich pomysłów, powinni ponieść odpowiedzialność polityczną za swoje dzieło. Dla Sejmu i partii władzy niech to będzie przestroga, że „ułański styl" uchwalania prawa, bez analizy i refleksji może mieć niedobre skutki dla nas wszystkich. Można też mieć pretensje do samorządów, które trochę zaspały, choć mogły regulować kwestie wycinania drzew na swoim terenie, warto z tego wyciągnąć wnioski