Tymczasem kontrolowanie każdego przedsiębiorcy – i to już na starcie, gdy dopiero stara się o rejestrację dla potrzeb VAT – sugeruje, że dla fiskusa każdy jest przestępcą.
Gdyby chociaż urzędnicy sprawdzali nowo powstające firmy szybko i w rozsądnym terminie... Bo ileż trzeba czasu, by przyjść do mieszkania lub firmy i sprawdzić, czy podany adres rzeczywiście istnieje i czy przedsiębiorca ma tam naprawdę siedzibę? I jak długo można przepytywać właściciela firmy, czym będzie się zajmował i ile osób chce zatrudnić? To, co chce robić, zadeklarował już przy zakładaniu działalności gospodarczej. A ile osób zatrudnił, widać w siedzibie firmy. Wystarczy do niej zajrzeć w godzinach pracy.
Fiskusowi jednak trzeba na to nawet kilku miesięcy. Twierdzi, że „w związku z zakresem czynności nie może określić średniego czasu, jaki przypada na rejestrację VAT".
Rozumiem, że urzędnicy chcą ograniczyć skalę wyłudzeń i stąd ich czujność. Zamiast jednak zająć się wyłapywaniem prawdziwych oszustów, fiskus próbuje skłonić każdego z osobna, by udowodnił, że oszustem nie jest. Zwłaszcza ten, kto dopiero działalność rozpoczyna. Tak oto zrzuca na barki podatnika własne obowiązki. Przypomnę: firmy powstają po to, by przynosić zyski ich właścicielom, a nie dla potrzeby, a tym bardziej wygody, fiskusa. Udowadnianie, że nie jest się wielbłądem, to absurd z założenia. Zasada domniemania niewinności zakłada, że każdy jest niewinny, dopóki winy się mu nie udowodni. Nie przestała przecież obowiązywać.
Urzędnicy nie powinni przeszkadzać w życiu czy pracy, bo mogą popsuć to, co działa, albo to, co powstaje, ma szanse się rozwinąć i przynosić korzyści – również budżetowi. Nawet jeśli jest to firma prowadzona przez wielbłądy. Póki wielbłądy płacą podatki, mogą sobie być, kim chcą.