Mam w smartfonie aplikację Uber i jednym kliknięciem zamawiam przejazd. Mogę wybrać auto i kierowcę. Uber ściąga pieniądze z mojej karty płatniczej podpiętej do aplikacji. Nie muszę dzwonić po taksówkę, tłumaczyć, gdzie dokładnie ma podjechać, nie muszę mieć przy sobie gotówki, a przede wszystkim płacę mniej. Podstawą opłaty nie jest wskazanie taksometru, lecz długość trasy i czas przejazdu ustalane za pomocą GPS.
Czy czuję się zagrożona? Nie. Nawet UOKiK, który prześwietlił Ubera, nie dopatrzył się zagrożenia dla bezpieczeństwa klientów. Za to dostrzegł, że jego działalność wpływa na rozwój konkurencji. O co więc chodzi taksówkarzom? O licencje. Oni muszą je mieć, kierowcy Ubera – nie. I tutaj jest pole dla rządu. Jeżeli stawia na innowacje, nie może wprowadzać koncesji. Spór o Ubera jest konfliktem starego świata z nowoczesnością.
Za poniedziałkowym protestem taksówkarzy stał świat korporacji, które nie mają pomysłu na nową ofertę odpowiadającą wyzwaniom pędzącej cywilizacji. Taksówkarze próbują zahamować zmiany. Ale żadne ograniczenia prawne nie zatrzymają postępu. I jeżeli taksówkarze, podobnie jak hotelarze, nie dostosują się do nowoczesności, podzielą los dorożkarzy. Jako symbol przeszłości będą obwozić turystów po starówkach.