Ameryka daje zielone światło dla niemieckiej Europy. Wyznania miłości dla Niemiec, jakie podczas wizyty w Berlinie złożył Antony Blinken, sekretarz stanu USA, były tak gorące, że można zastanawiać się, czy nie jest to aby miłość bezgraniczna. Nie przemawia tutaj przeze mnie zazdrość. Moja krytyka wynika ze sceptycyzmu, czy faktycznie mamy do czynienia w polityce administracji Bidena wobec Niemiec i Europy z przemyślaną strategią.
Donald Trump miał destrukcyjny charakter, ale to za jego prezydentury Departament Stanu przyjął punkt widzenia, zgodnie z którym Europa jest dzisiaj polem strategicznej rywalizacji mocarstw, przede wszystkim Chin i Rosji, i że Ameryka musi w tej rywalizacji wziąć aktywny udział. To faktycznie otwierało przed Polską i regionem Europy Środkowej pole możliwości – inna sprawa, czy dobrze przez nas wykorzystanych. Administracja Bidena myśli inaczej. Ponieważ pole strategicznej rywalizacji mocarstw identyfikuje gdzie indziej, uważa, że Niemcy zapewnią Ameryce spokój w Europie, a z Rosją Ameryka na jakichś warunkach się dogada. Oba założenia względem Niemiec i Rosji są jednak mocno dyskusyjne.