O wojnie polsko-litewskiej - analiza Alvydasa Nikžentaitisa

Trudno się dziwić, że część Litwinów ma antypolskie resentymenty. Wszak jeszcze moi rodzice uczyli mnie, że Polakom nie wolno wierzyć, bo są kłamcami i zbrodniarzami – pisze litewski historyk Alvydas Nikžentaitis

Publikacja: 10.11.2014 01:03

Litwini wciąż pamiętają rok 1920, gdy ich wojsko pobiło Polaków pod Giedrojciami. Na zdjęciu cmentar

Litwini wciąż pamiętają rok 1920, gdy ich wojsko pobiło Polaków pod Giedrojciami. Na zdjęciu cmentarzyk, na którym leżą żołnierze litewscy polegli w tej potyczce

Foto: Wikimedia Commons/CC BY-SA

Chyba znów dojdzie do wojny litewsko-polskiej. Dlaczego? Dlatego że – jak pisze litewski dziennikarz Eldoradas Butrimas – Radosław Sikorski obraża Litwinów, nie chodzi na wystawy organizowane w Centrum Kultury Litwy w Warszawie, rozmawia z Litwą jak starszy brat z młodszym. Z kolei Andrzej Talaga uspokaja Polaków, że Litwa przeznacza na armię mniej niż 1 proc. PKB, litewscy piloci nie mają na czym latać, a Litwa w ogóle znajduje się w bardzo kiepskiej sytuacji geostrategicznej.

Nie tak dawno mój dobry przyjaciel i jeszcze lepszy dziennikarz, człowiek, który na Litwie o wszystkim wie, ujawnił niektóre detale planowanej wojny Litwy z Polską. Na szczęście w Polsce tego artykułu nikt nie przeczytał, bo ludzie nie znają języka litewskiego. A zacznie się ta wojna tak: rosyjskie jednostki wojskowe przekroczą granice Litwy. Jako pierwsi na pomoc Litwie ruszą Polacy, ale przed Wilnem napotkają litewskich nacjonalistów powiewających transparentami: „Wilno nasze, nie zezwolimy na polską pisownię nazwisk, nie zalegalizujemy tablic z polskimi nazwami miejscowości!". A potem wojna potoczy się już według znanego scenariusza. Najpierw dojdzie do drugiej bitwy pod Giedrojciami (lit. Giedraičiai) i tak jak w roku 1920 Litwini znów pobiją Polaków, a potem z Rosjanami pójdą na Warszawę. Drugiego Cudu nad Wisłą nie będzie...

Polska wypróbowała różne metody działania w stosunkach z Litwą: Radosław Sikorski – kijem, Lech Kaczyński – wyrozumiale i z życzliwością

Po wojnie Rosja zagwarantuje Litwie prawo do Wilna, obieca też (a czemu by nie?), że nie będzie żądała, by nazwiska polskie pisano polskim alfabetem, zapomni o dwujęzycznych nazwach miejscowości. Poprosi tylko ultymatywnie, by wpuszczono na Litwę ograniczony liczebnie rosyjski kontyngent wojskowy, tylko 30 tys. ludzi...

Dlaczego oddano Wilno

Dlaczego jest potrzebny taki ironiczny wstęp? Tylko dlatego, że bez ironii nie da się już pisać o stosunkach Polski i Litwy. Przykro patrzeć, jak dwa społeczeństwa, które tyle łączy – i to nie tylko przeszłość – kłócą się i nie rozwiązują problemów, niemających przecież w przypadku litewskim fundamentalnego znaczenia. Ironia jest potrzebna także przy lekturze takich tekstów jak wspomniane wyżej. Piszę to dlatego, że przywołani autorzy chyba zapomnieli, iż wiedza historyczna bywa przydatna, ale czasem też potrafi być bardzo szkodliwa, a stosunki polsko-litewskie nie zaczęły się w roku 1990.

Znajomość historii przekonuje, że pogląd, jakoby antypolonizm był wpisany we współczesną litewską tożsamość, nie jest słuszny. Antypolonizm stanowi bowiem kontynuację tylko jednego z nurtów myśli litewskiej epoki międzywojennej. Trudno się dziwić, że część Litwinów ma antypolskie resentymenty. Mają, bo jeszcze moi dziadkowie uczyli moich rodziców, a moi rodzice – mnie, że Polakom nie wolno wierzyć. Wszak są oni – znaczy Polacy – kłamcami i zbrodniarzami. Wierzyłem w to w czasach, gdy chodziłem do szkoły.

Pamiętam, jak w jeszcze sowieckiej szkole nie mogłem zrozumieć, dlaczego Litwini oddali Wilno Polakom. Trzeba było ich pobić, jak pod Giedrojciami w 1920 roku, i iść na Warszawę. Nie mówiono nam w sowieckiej szkole, że Litwa w tych czasach była o wiele słabsza od Polski. Moim wielkim szczęściem było, że na Uniwersytecie Wileńskim spotkałem wspaniałego profesora Edvardasa Gudavičiusa, który mnie i wielu innych historyków na Litwie nauczył krytycznego podejścia zarówno do historii, jak i do teraźniejszości. Profesor Gudavičius i mój stosunek do „Solidarności" spowodowały, że stałem się polonofilem.

Wielu moich rodaków nie miało takich nauczycieli i dalej wierzyło w to, czego ich uczono w szkołach, i w to, co mówili im rodzice. Nałożyły się na to wspomnienia z końca lat 80. i  początku 90., kiedy (niektórzy) wileńscy Polacy starali się stworzyć różne autonomie, a nawet zamierzali powołać republikę sowiecką na terenach Litwy Wschodniej i Białorusi Zachodniej. Na plany te Litwini patrzyli jak na kontynuację działań z pierwszej połowy wieku XX. Jako historyk muszę tutaj zaznaczyć, że do tej sytuacji doprowadził przynajmniej częściowo ten sam litewski egoizm narodowy, który negował istnienie na Litwie innych narodowość.

Trzeba podkreślić, że mało kto zwrócił uwagę na fakt, iż Polska planów autonomii, a tym bardziej tworzenia sowieckiej republiki dla Polaków, nie popierała. Na Litwie więc dalej myślano, że to była wspólna intryga Moskwy i Warszawy, a polska mniejszość stanowiła tylko narzędzie w ich rękach. Dlatego i dzisiaj, kiedy debatujemy z Litwinami o pisowni polskich nazwisk i tablic z nazwami miejscowości, słyszę argument, że jest to tylko pierwszy krok, a potem oni zażądają autonomii. Myślenie w kategoriach historycznych bywa pożyteczne, ale bywa też szkodliwe.

Co robić z Litwą?

Moim szczęściem był fakt, że „Solidarność", a potem moi polscy przyjaciele wzbudzili we mnie zainteresowanie nie tylko historią Polski, ale i Polską współczesną. Właśnie dlatego, a także dlatego, że jestem badaczem kultur pamięci całego naszego regionu, mogę powiedzieć, iż po upadku komunizmu nie odrodził się w Polsce nacjonalizm. W każdym razie nie zyskał takiej siły jak w innych krajach postkomunistycznych.

Fakt ten przypisuję wpływowi wielkich postaci, takich jak Jerzy Giedroyc, Jan Józef Lipski, Czesław Miłosz i inni. To dzięki nim, ich poglądom, przede wszystkim zaś koncepcji ULB (Ukraina, Litwa, Białoruś) Giedroycia byłem i jestem przekonany, że polska wolność i Polska jako niezależne państwo nie są dla Litwy zagrożeniem – przeciwnie, polska wolność jest gwarancją, że Litwa również pozostanie krajem wolnym. Dlatego właśnie nie sądzę, by Radosław Sikorski popsuł stosunki z Polski z Litwą, choć z wielkim niepokojem czytałem jego tekst z 2009 roku o końcu cywilizacji jagiellońskiej, obawiając się, że zapowiada on odejście od postulatów Giedroycia. Na szczęście słowa ministra nie stały się ciałem...

Co robić z Litwą? Polska wypróbowała różne metody działania w stosunkach z nią: Radosław Sikorski – kijem, Lech Kaczyński – wyrozumiale i z życzliwością. Pierwszy wariant spowodował, że w 2014 roku tylko 12 proc. Litwinów uznało Polskę za państwo przyjazne, drugi – że w roku 2006 Polskę za kraj przyjazny uważało 53 proc. Litwinów. Znając sytuację w środowiskach polskiej mniejszości, widzę, że kij pogorszył tylko jej położenie, bo wywołał wrogość do miejscowych Polaków w życiu codziennym, nie tylko wśród dorosłych, ale i wśród młodzieży (na szczęście są to tylko pojedyncze przypadki). Pokazuje to, że polityka kija przyniosła rezultaty odwrotne do zamierzonych: chciano bronić polskiej mniejszości, a w rzeczywistości pogorszono jej położenie.

W czasach prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego stosunki między Litwą a Polską były dobre, ale – jak wspominają moi przyjaciele, politycy wywodzący się z polskiej mniejszości – ani Wilno, ani Warszawa nie rozmawiały wtedy poważnie o istniejących problemach. Zarówno w roku 2006, jak i w 2014 oba rządy za mało uwagi poświęcały promocji wiedzy o współczesnej Polsce i Litwie w obydwu krajach. Prezydent Kwaśniewski i prezydent Valdas Adamkus założyli w Polsce i na Litwie fundacje imienia Adama Mickiewicza, ale ani polska, ani litewska nie miały dostatecznych środków finansowych do działania. Gdy na prezydenta Litwy został wybrany Rolandas Paksas, fundację Adama Mickiewicza usunięto z Pałacu Prezydenckiego.

W naszych wzajemnych stosunkach nie wykorzystano doświadczeń polsko-niemieckich, które dowodzą, że nawet zmiana retoryki we wzajemnych relacjach politycznych, jak to było na początku wieku XXI, nie jest w stanie przerwać nawiązanych już stosunków między ludźmi. Tylko inwestycje w relacje międzyludzkie mogą zmienić klimat w stosunkach polsko-litewskich, a w końcu pozwolą rozwiązać problemy, które dotykają moich przyjaciół polskiego pochodzenia na Litwie. To jest proces długi, ale alternatywy dla niego nie widzę.

Część prawdy

Badania opinii publicznej są ważne, ale w wypadku stosunków polsko-litewskich pokazują tylko część prawdy. Faktycznie sytuacja jest o wiele lepsza, niż myślimy. Moje osobiste doświadczenie pokazuje, że co najmniej połowie elit kulturalnych i politycznych Litwy zależy na dobrych stosunkach między naszymi krajami i na rozwiązaniu obecnych problemów. Zarówno litewski, jak i polski biznes gotów jest inwestować w dobre stosunki, jak to czyni wspomniane w jednym z artykułów PZU.

Można zapytać, dlaczego zależy nam na dobrych stosunkach. Tak naprawdę nie chodzi o uniknięcie wojny litewsko-polskiej. Do niej nie dojdzie. Chodzi o coś innego: Litwa i Polska dwa razy traciły razem niepodległość – w końcu wieku XVIII i w latach 1939–1940 r. W tym ostatnim przypadku Polska utraciła ją rok wcześniej niż Litwa, choć była państwem silniejszym.

Można też na to pytanie odpowiedzieć inaczej: ja bardzo dobrze czuję się w Polsce i tego chciałem życzyć wam wszystkim, gdy będziecie na Litwie.

Autor jest litewskim historykiem, ?był m.in. wykładowcą Wileńskiego Uniwersytetu Pedagogicznego i dyrektorem Litewskiego Instytutu Historycznego. ?W 2009 został odznaczony przez ?prezydenta Lecha Kaczyńskiego ?Krzyżem Oficerskim Orderu Zasługi

Chyba znów dojdzie do wojny litewsko-polskiej. Dlaczego? Dlatego że – jak pisze litewski dziennikarz Eldoradas Butrimas – Radosław Sikorski obraża Litwinów, nie chodzi na wystawy organizowane w Centrum Kultury Litwy w Warszawie, rozmawia z Litwą jak starszy brat z młodszym. Z kolei Andrzej Talaga uspokaja Polaków, że Litwa przeznacza na armię mniej niż 1 proc. PKB, litewscy piloci nie mają na czym latać, a Litwa w ogóle znajduje się w bardzo kiepskiej sytuacji geostrategicznej.

Pozostało 95% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Jan Romanowski: PSL nie musiał poprzeć Hołowni. Trzecia Droga powinna wreszcie wziąć rozwód
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Izrael atakuje Polskę. Kolejna historyczna prowokacja
Opinie polityczno - społeczne
Estera Flieger: Zwierzęta muszą poczekać, bo jaśnie państwo z Konfederacji się obrazi
Opinie polityczno - społeczne
Tomasz Grzegorz Grosse: Europejskie dylematy Trumpa
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Opinie polityczno - społeczne
Konrad Szymański: Polska ma do odegrania ważną rolę w napiętych stosunkach Unii z USA