Dopiero po pewnym czasie zorientowaliśmy się, że zniknął. Groza wzbierała przez kilka tygodni, utrzymywała się dwa lata, ucichła – tak naprawdę w ciągu kilku godzin. Dużo szybciej, niż się w nich pojawił, covid wywietrzał z naszych myśli i planów, a co najważniejsze – z naszych serc. Już ich nie ściskał pandemiczny lęk, wypchnięty stamtąd, zastąpiony pod koniec lutego przez sumę wojennych strachów. I choć nie brakuje dziś takich, którzy twierdzą, że pogłoski o śmierci pandemii są mocno przesadzone, że czai się ona za pierwszym lepszym rogiem, to nie o jej widmie chciałbym dziś pisać, ale o hierarchii, którą rzekomo miała zburzyć i zbudować na nowo.

Na jej szczycie miało się sytuować od wiosny 2020 roku bezpieczeństwo. Słowo zaklęcie, wartość ponad wszystkie inne. „Dbaj o siebie i innych” – stało się pierwszym i najważniejszym przykazaniem tego czasu. „W celu zapewnienia bezpieczeństwa…” – zaczynały się wyliczenia nakazów i zakazów wiszące na wejściach do autobusów, sklepów, kin, restauracji, pociągów i kościołów. Dla bezpieczeństwa nie widywały się rodziny, nie odbywały koncerty, dla niego zamykano świątynie wszystkich wyznań. Aż w końcu zniknęło.

Czytaj więcej

Płaskoziemcy są wśród nas czyli kto wierzy, że Ziemia jest płaska

I nie mam na myśli środków ochrony przed wirusem, ale bezpieczeństwo jako wartość. Ideę, która podporządkowywała sobie nasze życie. Z tych samych głośników i łamów, z których padały oskarżenia pod adresem niezaszczepionych przeciwko SARS-CoV-2 o to, że są masowymi mordercami, płomienne wezwania do wdrożenia kolejnych, coraz bardziej restrykcyjnych środków bezpieczeństwa, dziś płynie bagatelizowanie wojennego zagrożenia. Kpiny wymierzone w „biedarealistów”, zapewnienia o tym, że jesteśmy zwarci i gotowi, a nawet jeśli na polskie miasta spadnie kilka bomb, to cóż wielkiego się stanie? Są wartości droższe nad życie! Musimy zaakceptować ryzyko. Nie można przecież bać się śmierci.

Nie można, to prawda. Ale czy trzeba do niej, tak jak do kwestii bezpieczeństwa, mieć aż tak dwubiegunowe podejście? Przeskakiwać od depresji do manii i z powrotem, umierać ze strachu przed jednym zagrożeniem albo skakać na główkę w poszukiwaniu innego? Ta odruchowa łatwość, z którą zmieniliśmy nasz stosunek do własnej śmiertelności, pokazuje, że nie o idee czy wartości tu szło, tylko o emocje. O te pierwsze można i należy się spierać, nad tymi drugimi natomiast powinno się umieć zapanować. Czego sobie i państwu życzę.