W gabinecie Szymona Gajowca, bohatera „Przedwiośnia” Stefana Żeromskiego, państwowego urzędnika na służbie II Rzeczypospolitej, wisiały portrety jego mistrzów z epoki rozbiorów. Ich obecność tłumaczył tym, że pragnie mieć nieustannie przed oczami „granicę między starodawnymi a nowymi laty. Oni to są dla mnie granicą i drogowskazem, czym już w tych nowoczesnych dniach być nie należy”.

Przypominałem sobie tę scenę za każdym razem, gdy widziałem młodych prawicowych polityków, urzędników państwowych czy pracowników spółek Skarbu Państwa w koszulkach z żołnierzami wyklętymi, oddających cześć i chwałę XX-wiecznym bohaterom polskich – najczęściej tragicznych – walk o niepodległość. Modliłem się wówczas w duchu, żebym miał przed sobą współczesnych Gajowców, ludzi, którzy nie tylko wokół siebie, ale wręcz na sobie noszą granicę między starodawnymi a nowymi laty. Drogowskaz przypominający im, czym już dzisiaj być nie należy. Ostatnie tygodnie bardzo boleśnie przekonały mnie, że te modlitwy nie zostały wysłuchane.

Heroizm zamiast cnotą stał się bodźcem

Heroizm, gotowość do walki „za wolność naszą i waszą” mogą być cnotą polityków. O ile jest tym właśnie – cnotą, a więc stałą dyspozycją. Kształtowaną przez lata, w trudzie i wyrzeczeniach gotowością, by w odpowiedniej chwili stawić się na wezwanie. Tymczasem popkulturowa otoczka, w jaką pakuje się od kilkunastu lat XX-wieczną historię Polski, sprawiła, że heroizm zamiast cnotą stał się bodźcem. Wrażeniem, impulsem – kwestią bardziej emocji niż charakteru. Chciejstwa niż rzeczywistej gotowości. „Moda na patriotyzm” była potrzebna, ale jako impuls do czegoś więcej. Pierwsze zachwyty i emocjonalne uniesienia trzeba było przekuć w siłę państwa, jego armii i struktur. Zostały tylko emocje, im bardziej bezsilne, tym mocniej rozbujane.

Z przerażeniem słucham w ostatnich dniach wydawałoby się poważnych ludzi podżegających do włączenia się Polski do wojny. Bez oceny ryzyka, przekalkulowania możliwych strat i zysków, za to z kamienną twarzą stwierdzających, że najgorsze, co może się stać, to że na polskie terytorium spadnie kilka iskanderów. W imię podkręconych aż do amoku emocji szastających życiem Polaków. Łatwo jest pomylić rzeczywisty heroizm z hurrapatriotyczną histerią. To jeszcze jedna granica – obok tej „między starodawnymi a nowymi laty” – którą należy wyraźnie wytyczyć i pilnować jej przestrzegania.