Właściciele wyciągów narciarskich i hotelarze "łapią oddech". Lud polski też; rano leczenie kaca, potem na stok samotnie lub z dzieciakami, po południu - jak w balladzie Mickiewicza: „Tańce, hulanka, swawola”, płynie brudna rzeka ceprów Krupówkami. Tam i z powrotem. A każdy coś podjada, podgryza, najczęściej karkówkę z grilla. Lud rozbawiony, pijany. Przeważnie ludzie młodzi, przed lub tuż po "trzydziestce". Jakby dopiero co wyszli ze stadionów; rozgrzani do czerwoności, w większości "mięśniaki" z napompowanymi karczychami, jak słynny Bibendum, logo Michelina. Co tu się dziwić. Sfrustrowani, przez prawie rok pozbawieni sztang i hantli, odreagowują stres. Wraz z nimi młode matki z plączącymi się między nogami dzieciakami. I nastoletnie laski, którym też odebrano jedyną radość ich życia - dyskoteki. Zatem na ulicy jest wesoło, każdy jak umie daje czadu - krótko: dzieje się.