Kazimierz Kik w tekście opublikowanym w zeszłym tygodniu zajął się kryzysem lewicy, który zresztą wieszczy od lat. To, co dziś obserwujemy, to rzeczywiście kryzys lewicy rozumianej jako formacja polityczna, ale i jej sukces, gdy spojrzymy na nią jako na zespół idei i postulatów politycznych. Europa rządzona przez chadecję jest bardziej socjalistyczna, niż marzyli kiedyś ojcowie socjaldemokracji.
Wydaje mi się, że profesor Kik błądzi w diagnozie, zbyt płytko traktując dość skomplikowaną problematykę. To nie jest kryzys lewicy, ale kryzys polityki odwołującej się do zespołu idei, które potocznie nazywamy lewicą czy prawicą. To nie kryzys partii politycznych, lecz kryzys współczesnego państwa jest zasadniczym problemem polityków.
Banalnie, ale zacząć trzeba od globalizacji: ona postawiła na porządku dziennym konflikt między biednymi a bogatymi (w polityce zwany elegancko konfliktem Północ–Południe). Konflikt ten unieważnił niektóre osie sporu ideologicznego w społeczeństwach Zachodu i wprowadził nowe. Wygenerował nieznane wcześniej formy konfliktów zbrojnych, w tym terroryzm międzynarodowy. Unieważnił dotychczasowe sposoby radzenia sobie z konfliktami. Wszak przeciwnikami nie są inne państwa, grup terrorystycznych nie da się okupować, nie wiadomo też, z kim paktować, aby zapewnić sobie pokój i spokój. Coś, co nazywamy ładem światowym, zaczęło się chwiać w posadach, a jednolitej definicji wroga – podobnie jak jej desygnatu – nie widać. Państwa, tradycyjne formacje polityczne, są wobec nich bezradne.
Mniej widoczny kryzys prawicy
Państwa – i aspirujące do rządzenia nimi partie polityczne – są też bezradne wobec postępu technologicznego. Dotychczas istotną funkcją władzy była dystrybucja informacji. Państwa miały prawie wyłączność na system i treści edukacji, na informacje będące ważnym instrumentem kształtowania postaw swoich obywateli. Internet zachwiał tym monopolem. Ten sam proces dotknął dystrybucji bogactwa. Już nie władza (choć w Polsce rozmaicie to bywa) nadaje fortuny swoim obywatelom, coraz więcej pieniędzy powstaje i pozostaje poza politycznym dominium.
Ten kryzys ma także swój wymiar etyczny. Do niedawna państwa wyznaczały i egzekwowały granice moralności. Postęp postawił zupełnie nowe pytania: o granice medycyny (np. transplantologii), o sztukę sprawiedliwego unicestwiania przeciwnika, o granice prywatności. Strzelając do wroga, już nie trzeba patrzeć mu w oczy, słabszego się nie oszczędza, a wygrywa nie odważniejszy, mądrzejszy czy sprytniejszy, lecz ten lepiej uzbrojony. Podsłuch to już nie domena służb państwowych, lecz coraz częściej zazdrosnej małżonki lub konkurencyjnego przedsiębiorcy.