Pod wrażeniem filmu CNN pokazującego proceder handlu ludźmi w libijskich obozach dla migrantów i uchodźców Merkel spotkała się z Macronem i ustaliła nowy plan rozwiązania problemu napływu Afrykańczyków do Europy. Ten aktywizm pani kanclerz wywołał jednak konsternację. Znów pod wpływem emocji podejmuje ona w imieniu innych decyzje, których skutki będą ich później bezpośrednio dotyczyć.
Zainteresowanie w mediach wywołał ostatnio raport amerykańskiego instytutu PEW na temat migracji muzułmańskiej do Europy. Wynika z niego, że w 2050 r. muzułmanie będą stanowić ok. 20 proc. społeczeństwa francuskiego i niemieckiego. W Szwecji może to być nawet 30 proc. Gdyby do tego doszło, Europa Zachodnia byłaby kulturowo, religijnie i politycznie zupełnie inna. W tym kontekście nie sposób nie zapytać o cele i filozofię niemieckiej polityki w tej kwestii. Czy naprawdę Niemcy wierzą, że mogą stworzyć rodzaj wpływowego, cywilizowanego i mieszczańskiego islamu w swoim kraju i w Europie? I po co? Z badań PEW wynika, że w Europie Środkowo-Wschodniej do 2050 r. liczba muzułmanów nie przekroczy 0,2 proc. To oznacza, że muzułmańska migracja do Europy może doprowadzić do cywilizacyjnej przepaści między zachodnią i wschodnią częścią kontynentu. Już teraz widać, że europejska solidarność na Zachodzie rozumiana jest przede wszystkim jako otwarcie na ludzi religijnie i cywilizacyjnie obcych, podczas gdy dla nas oznacza obronę tego, co stanowi o naszych wspólnych wartościach.
Autor jest profesorem Collegium Civitas