Pomysł na Fort Trump być może był dobrze wymyślony na negocjacje w cztery oczy, niepotrzebnie padł podczas konferencji prasowej. Zresztą konferencja prasowa była największym problemem tej wizyty. Zostało powiedziane na niej za dużo i nie tak, jak trzeba było. A najwięcej powiedział prezydent Trump.
Jeśli zatem rozmowa o bazach toczyła się naprawdę w kupieckim stylu, to pozostają tylko trzy możliwości: albo projekt ten zostanie przeprowadzony przez NATO, albo sytuacja naszego bezpieczeństwa jest dużo gorsza, niż myśleliśmy do wczoraj, i NATO nie ma już znaczenia, albo prezydenci trochę fantazjowali, a naprawdę to nie ma planów budowania baz. Jeśli na konferencji polskiego prezydenta z amerykańskim chyba pierwszy raz w historii omijane jest słowo NATO, a o Unii Europejskiej jest dużo, ale tylko źle, to może znaczyć, że „NATO”, jakie znaliśmy, nie istnieje, a Unia padnie lada dzień. Skupmy się jednak na NATO. Premier Turcji Erdogan politycznie i emocjonalnie wypisał się z paktu. Premier Orbán w czasie waszyngtońskich rozmów prezydenta Dudy komplementował w Moskwie Władimira Putina za słowność w sprawach bezpieczeństwa energetycznego. Kiedy Trójmorze zaczęło się cukrować, Węgry zignorowały spotkanie w Bukareszcie i nie przyłączyły się do wspólnego budżetu. Niemiecki minister Haiko Maas w niedawnym artykule powątpiewał w dalszy sojusz z Ameryką, a prezydent Francji Macron tłumaczył swoim ambasadorom, że Europa musi liczyć na siebie. Może zatem komunikat dla nas z Waszyngtonu jest taki, że NATO nie istnieje, ale nikt tego nie powie głośno, bo winny osłabiania sojuszu będzie ten, który pierwszy to zwerbalizuje.