Wszystko, co można było zrobić, odpuścił nazajutrz po katastrofie, kiedy to pojechał tam, jak się zdaje, bez jakiegokolwiek przygotowania, chyba nie wiedząc nawet o polsko-rosyjskiej umowie z roku 1993, i podpisał, co mu dano do podpisania. Mniej więcej tak samo by pacholę załatwiło sprawy spadkowe z kancelarią prawną bogatego wuja, wzruszone, że osobiście pofatygował się on z kondolencjami.
Czy Rosjanie nie chcą nam czegokolwiek przekazać? Ależ skąd. To przecież polski rząd zadecyduje, jaką część kopii zapisów, które ma otrzymać (nikt już nawet nie śmie zapytać o poświadczenie zgodności tych kopii z oryginałem) publicznie ujawnić. No, oczywiście, strona rosyjska zastrzega sobie, że też ma tu coś do powiedzenia, ale tak przecież wynika z konwencji chicagowskiej, na którą Polacy ochoczo się zgodzili, choć jak w pysk jest w niej napisane, że dotyczy tylko lotnictwa cywilnego.
Jeśli wynika to z konwencji, na którą rząd już się zgodził, to dlaczego minister Miller musiał drugi raz podpisywać to samo? Dlatego, żeby mu pokazać. I nam też. Gdyby nie podpisał, to w ogóle by wrócił z Moskwy z kwitkiem. A tak rząd może jeszcze robić dobrą minę, udawać, że wszystko spoko i w porzo, a cały chórek salonowych propagandystów będzie jeszcze głośniej krzyczał, że mamy wgląd w śledztwo na każdym jego etapie i wszystko wiemy, teorie spiskowe zostały definitywnie skompromitowane przeciekami a śledztwo „przecież musi” trwać wiele miesięcy, bo „zawsze” trwa długo. Zamiast czarnych skrzynek możemy sobie przecież w każdej chwili odsłuchać Edmunda Klicha. To nawet ciekawsze, bo, w przeciwieństwie do zapisu magnetycznego, Edmund Klich za każdym razem mówi co innego.
Zmuszony jestem powtórzyć: tajemnica śledztwa ma sens tam, gdzie jest nieujęty jeszcze podejrzany i zachodzi obawa matactw albo niszczenia dowodów. W tej sprawie nie ma najmniejszego powodu zatajać czegokolwiek. Proszę nie kazać mi wierzyć, że rosyjscy dysponenci śledztwa kierują się troską o rodziny pilotów, których od pierwszych chwil obciążają wyłączną winą za katastrofę, posuwając się przy tym nawet do prymitywnych kłamstw, jak to o czterokrotnym podchodzeniu do lądowania.
Jednego można być pewnym: gdyby na taśmach było cokolwiek wskazującego na winę śp. Lecha Kaczyńskiego, to zostałoby to ujawnione już dawno. Więc o cokolwiek chodzi, to na pewno o coś innego.