Zdzisław Krasnodębski o polskiej prezydencji UE

Widać wyraźnie, że obóz rządzący chce użyć prezydencji do wzmocnienia swego neogierkowskiego przekazu – pisze filozof społeczny

Aktualizacja: 07.07.2011 19:58 Publikacja: 07.07.2011 19:40

Zdzisław Krasnodębski

Zdzisław Krasnodębski

Foto: Fotorzepa, Radek Pasterski RP Radek Pasterski

Dla spokoju mego umiarkowanie eurosceptycznego sumienia spytałem studentów europeistyki w Bremie, jakie są najważniejsze osiągnięcia prezydencji węgierskiej. Zapadła cisza. Zapytałem więc o prezydencję czeską. Student z Czech przypomniał instalację w PE, która wywołała wiele kontrowersji, oraz fakt, że w trakcie czeskiej prezydencji nastąpiła ambarasująca zmiana rządu. Poza tym, jak powiedział, Czesi zajmowali się polityką wschodnią, ale – jak przytomnie zauważył – była to tylko realizacja i kontynuacja ogólnej polityki Unii. O prezydencję słoweńską już nie pytałem. Bo nikt już o niej nie pamięta.

Zbiorowa Miss Świata

Ci studenci nie różnią się od większości Europejczyków w swoim obojętnym nastawieniu do prezydencji, którą w Polsce zaprzyjaźnione z PO media, czyli niemal wszystkie, traktują tak, jakby jej sprawowanie przez Polskę oznaczało, że dostaliśmy zbiorowego Nobla lub zostaliśmy zbiorową Miss Świata.

W Europie nikt nie sądzi, aby kierowanie przez sześć miesięcy Radą Unii Europejskiej oznaczało per se podejmowanie zasadniczych decyzji i miało decydujący wpływ na losy Europy. Kraje sprawujące prezydencję mogą lepiej lub gorzej organizować liczne europejskie konferencje. Wszyscy wiedzą, że prawdziwa władza jest gdzie indziej – gdzieś pomiędzy instytucjami europejskimi a Berlinem i Paryżem.

Pamięta się zaś napięcia i kryzysy, zaskakujące zwroty wydarzeń, ale nie rutynowe działania administracyjne i deklarację krajów sprawujących prezydencję, które zawsze opowiadają się za rozwojem gospodarczym, innowacyjnością, otwartością, solidarnością itd., itp.

Także środowe ćwiczenia w oratorstwie Donalda Tuska na forum PE zostaną zapomniane w parę godzin. Oczywiście jego euroentuzjastyczne pustosłowie jest na rękę eurokratom, dlatego Jose Manuel Barroso czy Martin Schulz, który kiedyś wyśmiewał się w Deutschlandfunk z "komisyjki pana Barroso", pospieszyli z pomocą i gratulacjami. Problem jednak w tym, że w krajach poza Polską trzeba jednak od czasu do czasu odnieść się do rzeczywistości. Tam nie wystarczą "kolorowe sny", a straszenie PiS i Zbigniewem Ziobrą odnosi umiarkowany skutek.

Eksport bezrobocia

To, że rzeczywistość jest zgoła odmienna niż ta prezentowana w przemówieniach naszego przywódcy oraz na ekranach zaprzyjaźnionych z nim telewizji, może uciec uwadze Polaków, ale nie obywateli krajów, w których telewizjach są prawdziwe programy informacyjne, a dziennikarze nie wyręczają partii politycznych.

Niegrzeczna wypowiedź holenderskiego eurodeputowanego przypomniała, z czym ciągle kojarzy się Polska. Proszę sobie wyobrazić, że nie z niesamowitym rozwojem gospodarczym pod rządami PO, superszybką koleją, najlepszymi w Europie autostradami, nowoczesnym przemysłem elektronicznym, innowacyjnością, świetnymi uniwersytetami, lecz z biedą, a także przestępczością. Faktem bowiem jest, że Polska rozwiązywała kwestię bezrobocia i niezadowolenia społecznego, eksportując tanią siłę roboczą za granicę. Teraz – jak pokazuje przykład Holandii – ten eksport napotyka coraz większy opór.

Protektorat Grecji

Polska prezydencja zaczęła się od dwóch znaczących wydarzeń. Po pierwsze, Dania spełniła swą groźbę i zaczęła przeprowadzać kontrolę na swoich granicach. Schengen chwieje się w posadach. A po drugie, znowu "uratowano Grecję". Przy tej ostatniej okazji Jean-Claude Juncker ogłosił, że suwerenność Grecji właśnie się skończyła, co w niemieckich mediach było przez chwilę wiadomością numer jeden, spychając na dalszy plan ewentualne informacje o dalszych fantastycznych sukcesach ekipy Tuska.

W tygodniku "Focus" Juncker wyznał otwarcie, iż "prawdą jest, że suwerenność Grecji zostanie w ogromnym stopniu ograniczona". Jego zdaniem sprzedaż greckiego majątku powinna zostać przeprowadzona przez kontrolowane przez UE powiernictwo. Unia wyśle też ekspertów, by zajęli się ściąganiem podatków i zapewne w ogóle zarządzeniem Grecją. Tak więc nawet wyprzedaży swego majątku Grecy nie będą mogli dokonać sami, a Unii Europejskiej przybył kolejny protektorat – obok Kosowa i Autonomii Palestyńskiej.

Grecja uratowałaby się – jak kiedyś Argentyna – jedynie wówczas, gdyby wróciła do drachmy. W euro przestali wierzyć nawet Niemcy, a zaufanie do instytucji UE drastycznie się obniżyło w ostatnich latach. Oczywiście można uznać, że Grecy sami sobie są winni, bo opływali w euro jak pączki w maśle, i że to nie przyczyny strukturalne, lecz korupcja i życie ponad stan są główną przyczyną ich finansowej i narodowej katastrofy. Skądinąd warto jednak się zastanowić, jak łatwo jest stracić w Europie suwerenność i że dzisiaj utrata ta nie musi się łączyć z użyciem środków militarnych, jak długo wystarczają lokalne siły porządkowe.

Znamienne, że dzisiaj dotyczy to kraju, którego suwerenność wydawała się do czasu Byrona ugruntowana i jeszcze do niedawna uchodził za "zachodni". W kolejce czeka już Portugalia, której właśnie obniżono rating kredytowy.

Poprzednia, węgierska, prezydencja także rozpoczęła się wielką fetą, ale atmosfera wokół Węgier była inna. W przeciwieństwie do chwalonego powszechnie Tuska Orban od samego początku znajdował się pod ostrzałem – nie mniejszym niż kiedyś Lech i Jarosław Kaczyńscy – europejskich mediów, inspirowanych przez rodzimych krytyków, głównie postępowych intelektualistów. Ukazywały się alarmistyczne artykuły, w których donoszono o strasznych zjawiskach, mniej więcej w stylu Stefana Bratkowskiego: "Bezcześci się pomniki, maszerują bojówki, prawica jest trzecią siłą w parlamencie. W demokratycznym kraju w środku Europy nagle znowu pokazuje się otwarty antysemityzm. Jak mogło się to stać?" (Johanna Adroján, "Ungern den Ungarn", "FAZ", 10 lipca 2010 r.)

Na szczęście, jak pisał "Frankfurter Allgemeine Sonntagszeitung", nie wszyscy byli skłonni uwierzyć, że nad Dunajem pojawił się drugi Hitler. Słusznie wskazywano na ograniczenia władzy Orbana: "ten, kto pokazuje, że ma najwięcej władzy w małym kraju, szybko znajduje się pod naciskiem jeszcze silniejszych". W tym samym artykule mowa jest o "europejsko kontrolowanym państwie węgierskim" ("Orbans Versuch einer geistig-moralischen Wende", "FAS" 23 stycznia 2011 r.).

Orban mógł jednak liczyć na swoich przyjaciół, zwłaszcza w CSU, biorących go w obronę przed atakami.

Bez efektów

Po początkowym oburzeniu okazało się, że nowe prawo medialne można z europejskiego punktu widzenia zakwestionować tylko w paru punktach. Odkryto bowiem, że we wszystkich krajach europejskich istnieje kontrola polityczna nad mediami, zwłaszcza elektronicznymi. Także nowa konstytucja, mimo oburzającego Europejczyków odwołania się w preambule do korony świętego Stefana, musiała zostać zaakceptowana. Narody europejskie ciągle bowiem same mogą nadawać sobie konstytucje. Największym sukcesem Węgier było więc to, że udało im się odeprzeć ataki, rozwiać obawy i przeprowadzać zmiany wzmacniające państwo węgierskie, a osłabiające wpływy owych "jeszcze silniejszych".

Jeśli zaś chodzi o oficjalne priorytety, to w czasie węgierskiej prezydencji Europa nie przezwyciężyła kryzysu, nie zwiększyło się zatrudnienie, warunki prawne dla koordynacji polityki gospodarczej przygotowywali inni, głównie w Deauville, także dywersyfikacja dostaw energii pozostaje sprawą do załatwienia. Na pewno nie udało się rozwiązać problemu Romów, którymi w poprzednim roku tak intensywnie zajmowała się Francja, realizując politykę, którą w stosunku do Polaków proponuje wspomniany wyżej holenderski eurodeputowany. Chorwacja nie została członkiem UE podczas węgierskiej prezydencji, ale zakończono z nią negocjacje. A o tym, że Bułgaria i Rumunia szybko znajdą się w strefie Schengen, raczej mowy być nie może.

Damy radę?

A jak zostanie zapamiętana polska prezydencja? Zapewne mniej lub bardziej sprawnie uda się przeprowadzić liczne spotkania, nawet jeśli zabrakłoby truskawek i bączków. Premier ma rację: damy radę. Daliśmy radę z katastrofą smoleńską, więc i prezydencja nam niestraszna.

Nie można jednak wykluczyć, że podobnie jak w przypadku Czech w Polsce nastąpi tąpnięcie wewnętrznych struktur władzy, a korona Chrobrego i Jagiellonów dołączy do korony świętego Stefana. Widać już wyraźnie, że obóz rządzący chce użyć prezydencji do wzmocnienia swego neogierkowskiego przekazu. Jednocześnie ma ona służyć do ograniczania możliwości prowadzenia politycznego sporu – każda krytyka będzie uznana za działanie przeciw interesowi Polski. Niezbędnym warunkiem sukcesu wyborczego PO jest monopol informacyjny. Sprzedaż "Rzeczpospolitej" jako akt towarzyszący "przejęciu przewodnictwa w Europie" dobrze wpisuje się w tę strategię.

Prezydencja to ostatnia, a przynajmniej przedostatnia, deska wizerunkowego ratunku. Na szczęście dla rządzących utrzymanie Tuska przy władzy jest w interesie wielu ważnych "europejskich graczy", szczególnie naszego zachodniego sąsiada. Dlatego europejskie media przemilczały masową demonstrację "Solidarności" i dlatego tak życzliwie piszą o naszym przywódcy, choć od czasu do czasu wypomina mu się "pierwiastek", a także "węgiel" i "atom", czyli zgoła nieeuropejski brak dbałości o środowisko. Tym większy byłby szok, gdy wszystko to na nic się zdało. Co wtedy, Europo?

Autor jest profesorem Uniwersytetu  w Bremie i Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie oraz  współpracownikiem "Rzeczpospolitej"

Dla spokoju mego umiarkowanie eurosceptycznego sumienia spytałem studentów europeistyki w Bremie, jakie są najważniejsze osiągnięcia prezydencji węgierskiej. Zapadła cisza. Zapytałem więc o prezydencję czeską. Student z Czech przypomniał instalację w PE, która wywołała wiele kontrowersji, oraz fakt, że w trakcie czeskiej prezydencji nastąpiła ambarasująca zmiana rządu. Poza tym, jak powiedział, Czesi zajmowali się polityką wschodnią, ale – jak przytomnie zauważył – była to tylko realizacja i kontynuacja ogólnej polityki Unii. O prezydencję słoweńską już nie pytałem. Bo nikt już o niej nie pamięta.

Pozostało 93% artykułu
Opinie polityczno - społeczne
Bogusław Chrabota: Wolność słowa w kajdanach, ale nie umarła
Opinie polityczno - społeczne
Jacek Nizinkiewicz: Jak Hołownia może utorować drogę do prezydentury Tuskowi i zwinąć swoją partię
Opinie polityczno - społeczne
Michał Kolanko: Partie stopniowo odchodzą od "modelu celebryckiego" na listach
Opinie polityczno - społeczne
Marek Kutarba: Dlaczego nie ma zgody USA na biało-czerwoną szachownicę na F-35?
Opinie polityczno - społeczne
Jędrzej Bielecki: Unia Europejska na rozstaju dróg
Materiał Promocyjny
Dzięki akcesji PKB Polski się podwoił