Z reguły w takich przypadkach każdy wypowiada swoją kwestię i tyle. A tu nie, bo mainstream ma kłopot. Zasady politycznej poprawności w wyśrubowanej wersji Czerskiej zostały naruszone. Z drugiej strony to krew z krwi, kość z kości. Adam Michnik namaścił pierwszego z tych panów na następcę. Może żartował? A jeśli nie?
Więc trwają wygibasy. Piotr Stasiński przekonuje, że może to wulgarne, ale obaj panowie tylko przedrzeźniali „polskiego chama", który, jak wiadomo, Ukrainek nie szanuje. Kiedy Kabaret Moralnego Niepokoju dworuje sobie z Tuska, rozumiemy konwencję. Ale słyszałem kilka razy prowadzących poranek w Radiu Eska i miałem wrażenie, że mówią od siebie.
Czy gdy Jakub Wojewódzki zastanawiał się, z jak małej bryłki marmuru można zbudować pomnik Lecha Kaczyńskiego, parodiował antypisowskich nienawistników? Nie, jest jednym z nich, za to go, redaktorze Stasiński, kochacie. Może powinniśmy się orientować, w którym momencie oni wchodzą w cudze skóry. Ale jak ktoś przeoczy?
Rozumiem radość ludzi prawicy, że złapali następcę Michnika i pupila obecnej władzy na żartach nie tylko grubych, ale też nieprawomyślnych. Tyle że ich humor mnie się zawsze wydawał nieprzyjemny, nie mam siły się oburzać, kiedy ofiarą padły Ukrainki. A i po stronie krytyków padają argumenty mało przemyślane. Jak ten, że panowie uchybili idei ukraińsko-polskiej współpracy, bo w naszym interesie jest napływ imigrantów. Pewnie jest, ale jeśli to satyra, to nie jest zadaniem satyryków obsługiwać polsko-ukraińską czy jakąkolwiek inną współpracę.
Twardej prawicy mówię z kolei: ostrożnie z poprawnością, bo i tak wy na niej gorzej wyjdziecie niż pieszczochy medialnego systemu. Ale i bratobójczy bój pieszczochów mnie nie cieszy.