Nie udało się Marszu Niepodległości „wygwizdać" i spędzić z warszawskich ulic przez spontanicznie w tym celu zmobilizowaną „zdrową większość społeczeństwa", choć intensywnie i długo judziła do tego cała medialna potęga „Agory". Nie udało się go zablokować i zdyskredytować w oczach opinii publicznej, choć zmontowano do tego celu koalicję niezwykle szeroką, od profesorów i artystów, przez celebrytów, po bandziorów z „antify" i specjalnie sprowadzonych z Niemiec bojówkarzy. Nie pomogła szubrawej sprawie „Porozumienia 11 listopada" nosząca wszelkie znamiona celowej prowokacji nieudolność policji, która podczas ubiegłorocznego marszu uporczywie „hodowała" przed kamerami telewizyjnymi zamieszki, bez żadnych utrudnień wpuszczając przez kordon agresywne grupki, odpowiedzialne m.in. za podpalanie wozów transmisyjnych TVN (na placu na Rozdrożu widziałem to na własne oczy, na placu Konstytucji widać to na nagranym z góry, z jednego z mieszkań, filmie). Ubiegłoroczny Marsz Niepodległości był niewątpliwym sukcesem jego uczestników i kompromitacją sił „blokujących", którym, nie dajmy się zwieść ich celebrycko-intelektualnej obstawie, ton nadają aktywiści odpychającej dla każdego normalnego Polaka „nowej lewicy". Lewicy, którą mimo całej kasy wydanej ze środków publicznych na intelektualne przedsięwzięcia „Krytyki Politycznej", uosabiają nie żadni intelektualiści, tylko półgołe ukraińskie dziwki, ścinające przed kamerami krzyże, nawet jeśli upamiętniały one ofiary stalinowskich zbrodni, jako „wrzody na skórze cywilizacji", oraz niemieccy troglodyci, rzucający się ze zwierzęcą agresją na „faszystowski" polski mundur, nawet ten z epoki napoleońskiej.
Mimo wszystko nie można liczyć na to, że w tym roku Marsz Niepodległości będzie się cieszyć spokojem. Spontaniczne, społeczne obchody Święta Niepodległości, i to na dodatek zainicjowane przez środowiska narodowe, zanadto kolą w oczy szeroko pojmowany establishment. Skoro, jako się rzekło, ani „Gazeta Wyborcza", ani budowana wokół „Krytyki Politycznej" koalicja nie dały rady, przeciwnie, przysporzyły tylko marszowi oburzonych ich nagonką uczestników ? strona oficjalna sięga w tym roku po swój ostatni i największy atut. Do gry przeciwko marszowi przystąpił pan prezydent Komorowski. Pod z pozoru zdroworozsądkowym i dla ludzi niezorientowanych zapewne przekonującym zawołaniem, iż takie święto powinno łączyć, a nie dzielić, i że powinien być tylko jeden marsz, wspólny dla wszystkich Polaków, od narodowo-radykalnych po trockistowsko-tęczowych, a na jego czele on, jako prezydent, obstawiony, dla przydania sobie autorytetu, kombatantami.
Jest to celowe mieszanie pojęć, demagogia i obłuda.
Prezydent ? ktokolwiek nim jest i co się o nim sądzi ? z racji urzędu przewodzi obchodom oficjalnym. Nikt tego nie kwestionuje. Gdyby te obchody Polakom wystarczały, gdyby się z tym prezydentem i ogólnie mówiąc, tym establishmentem, który on reprezentuje, identyfikowali ? to by się tymi oficjalnymi obchodami zadowolili, wzięli w nich masowo udział, i do głowy by im nie przyszło organizować własne.
Jeśli organizują ? to znaczy, że się z tą władzą i tą oficjalnością nie identyfikują. A jeśli na organizowane niezależnie od władzy obchody, które przez tę władzę traktowane są z wyraźną wrogością, które zwalcza nie przebierając w środkach prorządowa propaganda dając otwarcie przyzwolenie na rozbijanie ich przemocą, mimo to przychodzą dziesiątki tysięcy ludzi ? to rozsądny prezydent, gdy by się taki na miejscu pana Komorowskiego znajdował, powinien uznać to za sygnał, że coś robi nie tak.