Sojusz jest bowiem potrzebny Ewie Kopacz jako potencjalny koalicjant. W przyszłorocznych wyborach PSL nie powtórzy raczej wyniku z wyborów samorządowych. PO również nie może już marzyć o rezultacie na poziomie 40 proc., by więc dalej rządzić, potrzebować będzie zarówno PSL, jak i SLD.

Według bliskiej konserwatystom w PO wersji słaby wynik Sojuszu miałby być efektem przesuwania się partii rządzącej w lewo. W pierwszych tygodniach swego urzędowania Ewa Kopacz starała się dopieszczać elektorat bardziej socjalny. Równocześnie zapowiadała pracę nad ustawą o in vitro i przyspieszenie ratyfikacji konwencji o przeciwdziałaniu przemocy wobec kobiet, na czym zależało lewicy. I mimo że Platforma sama dostała w tych wyborach najmniej procent głosów od 2005 roku, sytuacja lewicy jest jeszcze gorsza. – Musimy się chyba trochę przesunąć na prawo – mówi polityk PO kojarzony ze skrzydłem konserwatywnym.

Taki manewr miałby sens nie tylko po to, by dać SLD po lewej stronie odrobinę powietrza. Z drugiej strony widać zdecydowaną radykalizację PiS. Jarosław Kaczyński ostro wyraża się o Ewie Kopacz oraz Bronisławie Komorowskim i szykuje partię na manifestacje uliczne 13 grudnia w proteście przeciw nieprawidłowościom wyborczym. Może to być jednak szok dla wyborców bardziej umiarkowanych.

Konserwatyści z PO będą suflowali owo przesunięcie w prawo również z powodów wewnętrznych. Nominacja Andrzeja Biernata na p.o. sekretarza generalnego partii oznacza, że tzw. spółdzielnia staje się mocniejsza. To sygnał dla innych frakcji (schetynowców i konserwatystów), by walczyć o swoje miejsce.

Jest wszakże jedno „ale". PO za Tuska starała się dać każdemu coś miłego, lecz unikała jednoznacznych deklaracji, a dzięki wysokiemu poparciu mogła sobie pozwolić na ryzyko. Dziś partia stopniowo poparcie traci, więc nagłe przesunięcia ideologiczne mogą się dla niej okazać niebezpieczne.