Dlaczego? Bo, po pierwsze, nie muszę tracić czasu na szukanie miejsca do zaparkowania. Po drugie dlatego, że sterczenie w korku, nerwowe posuwanie się o jeden, dwa metry do przodu, uważam za uwłaczające ludzkiej godności i wolę w tym samym czasie czytać książkę, pozostawiając jazdę kierowcy autobusu, motorniczemu tramwaju etc. Po trzecie, korzystając z komunikacji, jestem uzależniony od rozkładu, muszę planować podróż i w rezultacie wyrabiam się na czas. Wsiadając do samochodu, zazwyczaj czekam do ostatniej chwili i potem trudno już gdziekolwiek zdążyć. Po czwarte wreszcie, nie żywię powszechnego – zwłaszcza wśród osób określanych mianem lemingów – przekonania, że korzystanie z komunikacji publicznej jest mniej prestiżowe niż jazda własnym samochodem. Może dlatego, że nie jestem lemingiem, a może dlatego, że samochód w mojej rodzinie był „od zawsze" i nie stanowi żadnego powodu do dumy.
W ogóle wokół posiadania samochodu narosło w Polsce mnóstwo kompleksów. Znane są mi przypadki osób, które nie dojadają, byleby tylko kupić sobie drogie auto i potem jeździć nim do sklepu i z powrotem. Ot, takie bogactwo na pokaz, dość powszechne w prowincjonalnej i nie tylko prowincjonalnej Polsce. Kiedyś synonimem takiego bogactwa był kolorowy telewizor, potem magnetowid, a dziś jest nim samochód.
Zupełnie inaczej niż w większości państw europejskich. W takim Berlinie na przykład jest znacznie mniej zarejestrowanych samochodów niż w Warszawie, choć dochody mieszkańców obu miast dzieli przepaść. Trudno więc się dziwić, że po dużych miastach w Polsce nie da się normalnie jeździć, skoro każdy – czy trzeba, czy nie trzeba – musi poruszać się samochodem. Zupełnie jak w Rosji czy krajach rozwijających się.
Bo leming woli stać trzy godziny w korku, byleby tylko nie korzystać z komunikacji. W środowisku lemingów brak samochodu to dowód ubóstwa, wstyd powodujący towarzyski ostracyzm. Stąd też biorą się mity o tym, że w autobusach, tramwajach czy metrze pasażerowie śmierdzą. To bzdura, mniej więcej połowa korzystających z komunikacji w Warszawie to – na oko – studenci – z pewnością znacznie bardziej rozgarnięci i cywilizowani od lemingów, którzy posądzają ich o brak higieny. Być może w pekaesach za czasów, gdy niektórzy nasi właściciele drogich audi jeździli nimi do szkoły, pojawiały się jakieś przykre zapachy, ale tego nie wiem. Z pekaesów nie korzystałem, bo nie musiałem. Tak jak i dziś: jazda własnym samochodem czy korzystanie z komunikacji publicznej nie jest dla mnie kwestią konieczności, lecz świadomym wyborem bardziej dogodnego w danym momencie środka transportu.
To zabawne, jak – wraz z rozprzestrzenianiem się lemingów w przestrzeni publicznej – pauperyzują się niektóre, kiedyś dostępne nielicznym, dobra: samochody, domy pod miastem, zagraniczne wakacje. Leming, wchodząc w posiadanie takiego dobra, przekonany jest o swoim skoku cywilizacyjnym. Tymczasem jest dokładnie przeciwnie. Jego obecność przyczynia się do deklasacji tych dóbr. W rezultacie, gdy tylko uda mu się to dostrzec, nadal próbuje nadganiać. I tak bez końca. Ciekawe, kiedy lemingi dojdą do wniosku, że korzystanie z komunikacji publicznej świadczy o ich niezależnym statusie? Chyba wtedy, gdy przestaną być lemingami.