W Niemczech nazywamy kanclerz Angelę Merkel „Mutti", czyli naszą Mamuśką, która wszystko wie najlepiej i nigdy nie zostawi nas w potrzebie. Przymykamy oczywiście czasem oko, ponieważ życzylibyśmy sobie trochę więcej pochwał i więcej ciepła od naszej Mamuśki. A jednak rozumiemy, że Mamuśka nie może się zbytnio rozczulać, gdyż ciągle ktoś coś od niej chce, ciągle ktoś na nią krzyczy.
Teraz nawet wicekanclerz i anioł stróż niemieckiej socjaldemokracji Sigmar Gabriel gani Mamuśkę za jej nieustępliwość w sprawie uchodźców. Natomiast po przegranych wyborach przez CDU w Meklemburgii-Pomorzu Przednim nie omieszkał przypomnieć jej o tym, że w myśl polityki socjaldemokratów, trzeba też zadbać o nas – wszystkich obywateli Niemiec.
My już teraz dziękujemy aniołowi stróżowi niemieckiej socjaldemokracji za jego wspaniałomyślne wstawiennictwo: my – obywatele Niemiec – czyli Niemcy i jakieś 10 mln obcokrajowców – a w sumie to ponad 16 mln, ponieważ co piąty obywatel Niemiec posiada tak zwany „Migrationshinter-grund", czyli pochodzenie migracyjne.
Multi-kulti się skończyło
Ciekawe jest to, że w niemieckiej Wikipedii pojęcie to ma wpis tylko w jednym języku: francuskim. We Francji widocznych jest wiele podobieństw do Niemiec – z tym że ich słynne getta osiedla obcokrajowców w dużych miastach są potężniejsze niż tu. Francuzi mają też ponoć lepsze potrawy i nie wydają tyle pieniędzy na zakup nowych kuchni, co obywatele Niemiec. W naszym państwie, rodem z filmu „Star Trek", ponoć najwięcej w całej Europie wydajemy na sprzęty i meble kuchenne i mamy jednocześnie najgorsze jedzenie. I w tych kuchniach za 25 tys. euro Niemcy odgrzewają parówki za powiedzmy 2,99 euro z Edeki lub Lidla. To oczywiście absurd. Ale może nie jest aż tak źle, gdyż w Bawarii lub we Frankonii można też doznać różnych rozkoszy podniebienia. Radzimy jednak omijać Bremę, Hamburg i Lubekę, tam tylko rybkę polecamy.
Nie rozumiemy też już pojęcia multi-kulti, ale to nie ma większego znaczenia, ponieważ nasza Mamuśka dawno temu stwierdziła, że multi-kulti się skończyło... W latach 90. określenie to przeżywało w Niemczech swoją największą popularność i wtedy też wszystko wydawało się być piękne – Turcy zaczęli kręcić ważne filmy i pisać poważne książki o życiu w tak zwanym społeczeństwie multi-kulti. Z Rosji, a dokładnie z okolic Saratowa i z Kazachstanu lub Moskwy, przyjechali następcy Turków i Polaków. Ci z Moskwy z pochodzeniem żydowskim, a ci z okolic Saratowa i z Kazachstanu, z niemieckim. Nie witano ich czekoladą z Aldika, tylko gotówką. I nawet stare babcie importowano z Moskwy, żeby dostać jeszcze więcej gotówki. Biedne „babuszki" siedziały na ławce przed wybudowanym domkiem za tę gotówkę i za dodatkową harówkę po ośmiogodzinnej pracy w knajpach i na budowach, i nie były w stanie pojąć świata, bo przecież ich mężowie polegli w Otieczestwiennej wojnie.