Dla obligatariuszy zatrzymania byłych członków zarządu GetBacku niewiele znaczą, stanowią tylko przesłankę świadczącą o tym, że sprawa ma charakter kryminalny. Ważniejsza jest dla nich najnowsza informacja o wartości portfeli wierzytelności, która zmalała do 1,27 mld zł z 1,66 mld zł z końca 2017 r. (dotyczy to polskich portfeli). Oznacza to, że spłaty z nich będą jeszcze niższe, niż sądzono w maju, gdy pojawiły się propozycje dla obligatariuszy, nazywane wprost zbójeckimi, które zakładały rozłożenie na kilka lat tylko 65 proc. wartości obligacji – i to bez odsetek – a reszta miała być zamieniona na akcje GetBacku.
Niższa wartość wierzytelności oznacza, że nowe propozycje układowe mogą być jeszcze mniej korzystne dla obligatariuszy. Tym bardziej że spółka ma problemy operacyjne i odzyskiwanie długów nie przebiega tak, jak mogłoby, gdyby nie miała problemów finansowych ani reputacyjnych. Nowy zarząd GetBacku próbuje ratować sytuację, wskazywał, że będzie próbował odwrócić niektóre niekorzystne dla spółki umowy, ale najważniejsze są te, które przyczyniły się do jej kłopotów – czyli kupowanie od banków portfeli wierzytelności po zawyżonych cenach. Dla banków była to woda na młyn – nie dość, że pojawił się chętny na kupno pakietu niespłacanych kredytów, to jeszcze płacił więcej niż dotychczasowi liderzy rynku. Teraz, ze względów prawnych, odkręcić te transakcje będzie bardzo trudno. Nowy zarząd przyznaje, że nie ma nawet takich planów. – Rozmawiamy jednak z bankami, które są naszymi wierzycielami, sugerując im, że skoro zarobiły na transakcjach z GetBackiem, to choćby z powodów moralnych powinny uczestniczyć w układzie – mówi szef spółki Przemysław Dąbrowski.
Historia właśnie tej firmy pokazała jednak, że może być to utopijne myślenie. Oferowanie (za czasów poprzedniego zarządu) jej obligacji ludziom, którzy nie mieli pojęcia o tego typu instrumentach, zapewnianie o ich bezpieczeństwie i porównywanie ich do lokat, nakłanianie do wyłożenia oszczędności życia pokazało, że rynkiem finansowym rządzi pieniądz, a zmotywowany sutą prowizją pracownik banku czy domu maklerskiego jest w stanie sprzedać cokolwiek komukolwiek. Moralności w tym wszystkim jest jak na lekarstwo.