Energia elektryczna i cieplna wytwarzana w naszym kraju pochodzi głównie z węgla. Przez dekady żyliśmy w przekonaniu o węglowej potędze naszego kraju. Mit ten jednak prysł niczym bańka mydlana. Nie dość, że nasz węgiel jest słabej jakości – ma niską wartość energetyczną i jest zanieczyszczony, to niewydolne kopalnie nie są w stanie wydobyć tyle surowca, ile trzeba – bo zakłady górnicze wymagają olbrzymich nakładów inwestycyjnych, zaś wydajność ciężko pracujących górników jest cały czas niższa niż wydobycie maszynowe. Efektem tego jest importowanie coraz większej ilości węgla – głównie z Rosji.
W przypadku ropy naftowej dywersyfikacja kierunków dostaw też słabo idzie. Co prawda w ostatnich latach zarówno Orlen, jak i Lotos chwaliły się dostawami tego surowca z Iranu, Arabii Saudyjskiej czy Ameryki Północnej. Ostatnio jednak Lotos przedłużył umowę na dostawy ropy z Rosji. W ten sposób z tego kraju pochodzi ponad 80 proc. przerabianej w Polsce ropy.
Najlepiej sytuacja wygląda w przypadku gazu. Mamy wreszcie terminal do odbioru gazu skroplonego, którym sprowadzamy coraz więcej surowca wyłącznie spoza Rosji. Dobrze idą też przygotowania do budowy Baltic Pipe – gazowego połączenia Polski z Danią, które umożliwi sprowadzanie gazu z szelfu norweskiego. Istnieje realna szansa, że w momencie wygasania kontraktu na dostawy gazu z Rosji do Polski w 2022 r. będziemy w stanie sprowadzić cały potrzebny nam gaz od innych dostawców.
Bezpieczeństwa energetycznego nie zapewnią nam surowce, które posiadamy pod ziemią, bo nasze zasoby gazu i ropy są niewielkie, a od węgla cały świat powoli odchodzi. Po pierwsze owo bezpieczeństwo musimy opierać na większej różnorodności dostaw, a co za tym idzie na tworzeniu warunków do prawdziwej gry rynkowej, pozwalającej uzyskać niższą cenę za surowce. Po drugie zaś jesteśmy w XXI, a nie XIX wieku. Czasy pary, węgla i ropy powoli odchodzą w przeszłość. Warto stawiać na słońce i wiatr.