To kolejny dowód, że gabinet Tuska musi się pogodzić ze smutną kryzysową rzeczywistością. W Platformie Obywatelskiej obecną sytuację nazywa się łagodnie – spowolnieniem gospodarczym.
Rząd stara się unikać strasznego słowa na "k", choć nie potrafi już ukryć, że gospodarka sprawiła mu zawód. Zamiast wysokiego wzrostu gospodarczego mamy niewielki, zamiast bogacącego się i zadowolonego społeczeństwa jest rozpacz ludzi tracących pracę, a czasami kupiony na kredyt majątek.
Na szczęście gabinet Tuska wciąż nie pozwala sobie na łatwy populizm. Choć pewnie pomogłoby to kandydatowi Platformy w przyszłorocznych wyborach prezydenckich. Na szczęście nie słyszymy o propozycji wyższych podatków dla najbogatszych i firm. Nie ma polowania na zachodni kapitał, który podkopuje naszą złotówkę. Nikt nie planuje jeszcze zwiększania składek rentowej i zdrowotnej. Niech nikogo nie zmylą te nazwy. To są takie same podatki jak każdy inny, tyle że pozyskane z nich pieniądze służą wsparciu konkretnych działań państwa.
Bardzo ważne też, że stanowczo odrzucane jest proponowane przez PiS ratowanie gospodarki przez zadłużanie państwa. To może i brzmi pięknie: wesprzyjmy pożyczonymi pieniędzmi upadające firmy i ratujmy w ten sposób miejsca pracy. Jednak nikt nie dodaje, kto i z czyich pieniędzy w przyszłości spłaci pożyczone na ten cel sumy. Gdyby przyjąć propozycję Prawa i Sprawiedliwości, deficyt byłby dużo wyższy niż prognozowane przez pesymistów niemal 40 miliardów złotych.
Teraz pytanie brzmi: jak długo rząd będzie w stanie utrzymać tę zdroworozsądkową strategię? Ministrowie finansów Unii Europejskiej przewidują, że kryzys będzie trwał do końca przyszłego roku. To znaczy, że pierwsze oznaki poprawy pojawią się najwcześniej przed następnymi polskimi wyborami parlamentarnymi.