„Proszę państwa, oto spółka X, w niezłym stanie, chcemy za nią tyle, kto da więcej, pan z lewej czy pani z prawej? Po raz pierwszy, po raz drugi, sprzedane!”. Szybko, prosto, bez zbędnych komplikacji. Tyle że aukcje prywatyzacyjne z pompą zainaugurowane w kwietniu 2009 roku okazały się klapą. Sukces otrąbiony przez Ministerstwo Skarbu nie pomógł.
Powodów jest zapewne kilka. Jednym z nich jest – obecna jak widać nawet przy najmniejszych spółkach – obawa, by nie sprzedać czegoś za tanio, choć jak wiadomo w gospodarce to pojęcie względne. A gdyby odejść od kryterium przychodowego, a zastanowić się nad korzyściami, które sprzedana nawet za przysłowiową złotówkę i dobrze zarządzana przez prywatnego właściciela firma przyniesie budżetowi? Może nagle pojawiliby się chętni? Może warto w ramach eksperymentu spróbować aukcji bez ceny minimalnej? Nawet za cenę politycznego ryzyka? Z 68 wystawionych dotąd firm do wzięcia wciąż jest 57... A będą kolejne.
Oczywiście, o ile chodzi tu o prywatyzację, a nie o budżet. Tyle że wpływy z aukcji wystarczą ledwie na przysłowiowe waciki. A państwo w gospodarce wciąż się trzyma...