Fakt, że kolejne programy budowy dróg i autostrad tworzone przez kolejne rządy były praktycznie niemożliwe do zrealizowania, podkreślało wielu ekspertów. Władza zaś głośno protestowała, że skądże, po czym przesuwała kolejną inwestycję na święty nigdy. Podobnie jest z planami obecnego rządu. Tu cięcie jest szczególnie bolesne, bo plan sieci drogowej był niesiony na sztandarach przygotowań do Euro 2012. Przez moment wierzyliśmy, że może się uda.
W sumie trudno mieć pretensje. Mimo unijnego dofinansowania państwo ma mniej pieniędzy, bo musi oszczędzać. Sytuacja gospodarcza w Europie i na świecie jest, jaka jest, i polscy kierowcy nic na to nie poradzą. Na stan budżetu też. Czesi program budowy dróg praktycznie zawiesili na kołku. Ale można mieć do rządu pretensje, że cięcia w programie są dokonywane dopiero teraz, kiedy możliwości stworzenia do 2012 r. choćby szkieletu układu transportowego po roku pełnym drogowych przetargów są ograniczone. Trzeba było to zrobić wcześniej, przecież te pieniądze nie zniknęły nagle. W efekcie tniemy inwestycje, które jeszcze da się zatrzymać, a nie te, które naprawdę mogłyby poczekać. Skutek? Do 2015 r. nie będzie gotowa arcyważna trasa A1, będzie za to odcinek A4 od Rzeszowa do granicy z Ukrainą, na którym ruch będzie kilkakrotnie mniejszy. Żadna z planowanych dróg ekspresowych nie będzie gotowa w całości, więc korzyści dla płynności ruchu będą w niektórych miejscach iluzoryczne. Warszawa nie będzie miała domkniętej obwodnicy ani żadnej (poza, miejmy nadzieję, autostradą) sensownej wylotówki, wiele innych miast – niezbędnych obwodnic.
Szkoda, że znów wyszło nam, jak wyszło. Bo obietnice, że coś się ruszy po 2013 czy 2015 r., to bajka o żelaznym wilku.