Zbrojenia i zwiększanie liczebności armii wystarczą do zapewnienia Polsce bezpieczeństwa militarnego. Tak uważa blisko połowa respondentów w sondażu przeprowadzonym na zlecenie „Rzeczpospolitej”. Właściwie trudno się dziwić: obóz rządzący od miesięcy zasypuje opinię publiczną doniesieniami o kolejnych zakupach uzbrojenia i przekonuje, że w sytuacji dzisiejszych zagrożeń nie ma dyskusyjnych zakupów. Zwiększenie liczebności wojska postulował sam Jarosław Kaczyński, stąd między innymi zapowiedzi powołania nowej dywizji. Problem w tym, że trudno dowiedzieć się o jakichkolwiek szczegółach tego pomysłu. Podobnie jak o liczebności armii.

Ale oczywiście to dobrze, że armia się unowocześnia i rozbudowuje, choć w jakiejś mierze są to głównie deklaracje. Jednak to nie wystarczy, by Polska była bezpieczna, a w ten sposób można odczytywać przekaz lansowany przez obóz Zjednoczonej Prawicy. Dla blisko połowy Polaków brzmi on przekonująco. Przypomnę tylko, że w przyszłym roku minie ćwierć wieku od wejścia Polski do paktu północnoatlantyckiego. I właśnie członkostwo w sojuszu, obok stanu sił zbrojnych, jest wyznacznikiem naszego bezpieczeństwa.

Tylko że NATO to konieczność współpracy i współdziałania. Jeśli trzeba – szukania kompromisów, jak w każdej organizacji międzynarodowej. Czasami wyrafinowanej gry dyplomatycznej. Tymczasem obozowi Zjednoczonej Prawicy od samego początku rządów to wszystko wychodzi w sposób – delikatnie mówiąc – średni. Częściowo z powodu osobliwie pojmowanej podmiotowości w polityce międzynarodowej, częściowo przez podsycane przez ten obóz fobie. Przecież członkiem sojuszu, dużym i ważnym, jest kraj, który wprawia PiS w polityczny dyskomfort – Niemcy. Miażdżąca krytyka, jaka spadła na Berlin za jego bierność w pierwszej fazie rosyjskiej agresji na Ukrainę, jest jak najbardziej słuszna. Teraz Niemcy się ocknęły, tyle że z tego przebudzenia w odniesieniu do Polski wyszły takie kurioza i międzynarodowe zawijasy, jak choćby sprawa patriotów. Lepiej, żeby kolejny ważny proces – wywierania nacisku na Berlin w sprawie czołgów Leopard – wypadł bardziej zgrabnie.

Wszystko to sprawia, że NATO jako element bezpieczeństwa istnieje w przekazie rządzących – a tym samym w świadomości dużej części opinii publicznej – trochę w tle. Jako pewnik, ale budzący entuzjazm przede wszystkim w kontekście wizyt i kontaktów z międzynarodowymi oficjelami tudzież przyjazdu kolejnych żołnierzy czy sprzętu. Generalnie wolimy działać i budować naszą militarną potęgę na własną rękę oraz przekonywać, że to zadziała.

Jeszcze gorzej ma się sprawa z Unią Europejską, która w przestrzeni publicznej właściwie nie istnieje jako czynnik bezpieczeństwa Polski. Owszem, Unia nie dysponuje siłą militarną, ale za to jest gospodarczą potęgą. A przecież w kwestii bezpieczeństwa wszystko się nakłada: siła armii, jej liczebność i rezerwy, potencjał gospodarczy, w tym przemysłu obronnego, czy jak najbardziej efektywne wykorzystanie sojuszy. O większości tych rzeczy prawie połowa z Polaków albo nie pamięta, albo – co gorsza – nie zdaje sobie sprawy. I nie jest to najlepsza wiadomość, w sytuacji gdy tuż za polską granicą toczy się brutalna wojna.