Z ekonomicznego punktu widzenia zagraniczne wyjazdy turystyczne to import. Wyjeżdżający Polacy zostawiają za granicą mnóstwo pieniędzy, zamiast wesprzeć nimi polskie firmy. Teraz jednak, gdy z powodu Brexitu wyjazdy za granicę stają się coraz droższe, a islamscy terroryści odstraszają nas od korzystania z najtańszych ofert wakacyjnych, jest szansa dla firm turystycznych działających w kraju. Pytanie, jak wykorzystają one tę nieoczekiwaną i niezasłużoną mannę z nieba. Raczej będzie z tym kiepsko. Na pewno wzrosną ceny, ale czy pojawią się inwestycje?
Nasz rynek turystyczny jest niezwykle rozdrobniony. Mamy setki małych hotelików o – delikatnie rzecz ujmując – różnym standardzie i różnych cenach. Dość powiedzieć, że wyjazd do luksusowego hotelu w Turcji czy Egipcie, nawet razem z biletami lotniczymi, jest często tańszy niż pobyt w średniej klasy hotelu na polskim Pomorzu. I to mimo że jego właściciele nie są w stanie zapewnić gościom ani upalnej pogody, ani gorącego morza czy starożytnych zabytków.
Ale stan naszej turystyki to kłopot nie tylko dla urlopowiczów, lecz również dla państwa. Trzeba pamiętać, że w sytuacji, gdy z powodu Brexitu słabnie nasza waluta, za granicą rośnie popyt na taniejące towary i usługi z Polski. Wśród tych usług są też turystyczne. Polska staje się coraz atrakcyjniejszym miejscem dla zagranicznych gości. Zachodni Europejczycy też obawiają się zamachów i więcej z nich gotowych jest odwiedzić nasz kraj, który jest dla nich zwyczajnie tańszy. Niestety, zbyt często oferujemy usługi marnej jakości.
Zatem polska turystyka może skorzystać na działaniach terrorystów i Brexicie. Trzeba tylko w nią zainwestować. Ale tak powinno być zawsze, a nie tylko wtedy, gdy koniunkturę napędza nadzwyczajna sytuacja polityczno-ekonomiczna. Słabnący złoty dynamizuje produkcję eksportową i turystykę, ale odstrasza inwestorów. Priorytetem dla rządu powinno więc być ustabilizowanie wizerunku Polski i naszej waluty.