Po raz pierwszy od upadku komunizmu zagrożenie ze strony Rosji staje się realne. Moskwa przez ostatnie dziesięć lat forsownie modernizowała swoje siły zbrojne, czego nie robił Zachód. Dziś Kreml rozmieszcza za naszą północną i wschodnią granicą najnowocześniejsze wyrzutnie, na które Polska nie będzie w stanie odpowiedzieć bez realizacji od lat zapowiadanych przetargów na modernizację armii.
Władimir Putin testuje też wiarygodność NATO. Nie dość, że przekonał się, iż może bezkarnie zająć część Gruzji i Ukrainy, to jeszcze dwuznaczne deklaracje Donalda Trumpa podważyły siłę odstraszania sojuszu.
W tej sytuacji większość krajów NATO woli nie ryzykować i zaczyna się zbroić. Wydatki na obronę rosną w blisko 20 państwach sojuszu. W minionym tygodniu dołączyły do nich Niemcy, a kanclerz Angela Merkel zapowiedziała, że od tej pory będzie to stała tendencja. Nawet położona 3 tys. km od granic Rosji Hiszpania zaczyna iść tą drogą.
W Polsce pieniędzy na obronę brakuje, bo rząd wolał je przeznaczyć na realizację populistycznych obietnic socjalnych, które zapewniły PiS zwycięstwo wyborcze. 500+ widać natychmiast, skutki niedofinansowania naszego wojska – nie.
Brak funduszy na modernizację armii już jednak doprowadził do konfliktu z Francją. Zamiast się przyznać, że kasa jest pusta, MON wolało zrzucić winę na Paryż, oskarżając Francuzów o złamanie warunków umowy na zakup helikopterów Caracal.