Na razie ceny węgla pomagają Polskiej Grupie Górniczej uniknąć zderzenia z wielką lodową górą. Biznes wydobywczy jest cykliczny. Dziś jest górka, ale po niej – prędzej czy później – przyjdzie dołek.
A nasz „górniczy czempion" niestety nie przygotował się na chude lata. PGG nie inwestowała, by zaliczyć oszczędności w poczet zysków. Ważniejsze było dowiezienie planu biznesowego, ale w tym przypadku nieopartego na zdrowiu założenia.
Od malowania farbą trawa nie stanie się trwale zielona. Gdyby spółka podeszła do restrukturyzacji rzetelnie, to oddzieliłaby ziarna od plew i zainwestowała w to, co warto ratować. Przez taką politykę PGG nie może dziś w pełni korzystać z hossy na rynku węgla, bo nie ma wystarczających mocy produkcyjnych do zaspokojenia potrzeb. Od miesięcy słychać głosy zaniepokojonych energetyków i ciepłowników, którzy martwią się, czym będą palić zimą. I sprowadzają węgiel z zagranicy. Jak wskazują najnowsze szacunki, tegoroczny import węgla do Polski może sięgnąć już nie 15 mln ton, ale 17 mln ton. Gros przyjeżdża ze Wschodu.
Podwyżki bądź jednorazowe premie były nie tylko w PGG, ale we wszystkich górniczych spółkach, tj. JSW, LW Bogdanka czy Tauron Wydobycie. Jednak te w PGG dziwią najmocniej ze względu na sytuację spółki, którą w ciągu trzech ostatnich lat państwowa energetyka musiała dokapitalizować dwukrotnie.
Górnicy obiecują, że w przyszłym roku nie będą wyciągać ręki po kolejną podwyżkę. Trudno uwierzyć w to zapewnienie, pamiętając falę żądań związków zawodowych wraz z poprawą koniunktury w sektorze. JSW jako pierwsza pokazała, że ma pieniądze na wzrost płac zatrudnionych. Zabrakło niestety dla akcjonariuszy, dla których wzrosty cen koksu nie przełożą się na nagrodę z zysku. Spółka nie wypłaci dywidendy. To pokazuje jasno priorytety. W końcu wybory zbliżają się coraz większymi krokami.