Po drugie, podziwia się Dalajlamę, zamiast – tak jak robi to prawie cały świat – zachwycać się imponującym rozwojem chińskiej gospodarki.
Można by więc termin wizyty największej misji gospodarczej Chin w Polsce – tuż przed Wielkanocą, gdy Polacy myślą już raczej o święceniu jajek, niż o ubijaniu interesów – uznać za zlekceważenie kraju i tak wobec nich niechętnego. Być może nasi goście uznali, że nad Wisłą i tak nic nie zwojują, a ich pieniądze będą z większym entuzjazmem przyjęte w Stanach Zjednoczonych, we Francji czy w Niemczech.
Niewykluczone, że ta przedświąteczna wizyta przyniesie niewielkie efekty. A szkoda, bo powinna być okazją do głębszej analizy naszego stosunku do azjatyckiego giganta. Pora przywyknąć do chińskiej ekspansji, bo ona nie tylko się nie skończy, ale będzie jeszcze narastać. Dziś Azja dyktuje światu gospodarcze warunki. Trzy biliony dolarów rezerw walutowych, jakimi dysponuje chiński bank centralny, mają istotny wpływ na zmiany na rynkach finansowych. To kapitał, o który powinien zabiegać także mocno zadłużony polski rząd.
Dobrym przykładem dla pokazania korporacyjnej potęgi Chin jest producent sprzętu telekomunikacyjnego Huawei. Jego ubiegłoroczne przychody ze sprzedaży wyniosły 27,4 mld dol., a przez ostatnie cztery lata rosły średnio o 29 proc. rocznie. I – jak pisze „The Economist" – wyprzedziwszy już fińską Nokię i niemieckiego Siemensa, Huawei jest na dobrej drodze do prześcignięcia w tym roku lidera branży, szwedzkiego Ericssona. To prawda, to także efekt wsparcia ze strony państwa. Prawie każdy z wielkich chińskich koncernów otrzymuje gigantyczną pomoc finansową od swojego rządu, tanie pożyczki i szczodre granty na badania.
Chińskie przedsiębiorstwa są w stanie zmienić polską infrastrukturę, wybudować nam drogi, elektrownie i mosty. Chińscy prawnicy już zaczęli współpracę z polskimi kancelariami. Chcą się uczyć polskiego prawa. Ich celem jest skuteczne pilnowanie interesów swoich klientów z Szanghaju, Pekinu, Tiencin czy Hangzhou. Chińczycy mają czas, a poza tym wiedzą, że „podróż na tysiąc mil zaczyna się od pierwszego kroku".