Nie wierzę w euroobligacje

Sytuacja na rynkach przełoży się na gospodarkę i spowoduje ograniczenie zakupów. Trzeba to przeczekać – podkreśla prezes Alma Market Jerzy Mazgaj

Publikacja: 22.08.2011 01:10

Nie wierzę w euroobligacje

Foto: Fotorzepa, Małgorzata Pstrągowska Mał Małgorzata Pstrągowska

Rz: Czy sytuacja na światowych rynkach przełoży się na realną gospodarkę i np. spadek zakupów?

Trudno się spodziewać, że będzie inaczej. Pytanie tylko, jak duży będzie to wpływ i kiedy zauważymy pierwsze efekty. Osoby z kredytami w walutach mimo raptownego wzrostu rat w złotych nie mają problemów finansowych, ale ostrożniej wydają pieniądze. Przekłada się to również na zakupy – zamiast wina za 50 zł kupują za 25. Kredyt hipoteczny jest absolutnym priorytetem i jeśli jest taka potrzeba, to rodzina się składa, by raty były płacone w terminie. Dlatego wciąż znikoma część ma jakiś problem. W najbliższym czasie wydatki konsumpcyjne na pewno zostaną ograniczone, choć mam nadzieję, że przejściowo i w niezbyt dużej skali.

Czy to dopiero początek zawieruchy? Jakie będą jej efekty?

W gospodarkach UE już widać spowolnienie wzrostu PKB, w Polsce też może się tak zdarzyć. W realnej gospodarce na razie  nic nadzwyczajnego się nie stało. Głębokie spadki to efekt paniki spowodowanej długimi negocjacjami w sprawie amerykańskiego limitu długu i złych nastrojów w związku z sytuacją w strefie euro. Politycy też dokładają parę groszy, a zbliżające się w USA czy Niemczech wybory powodują, że wiele spraw rozgrywanych jest inaczej, niż miałoby to miejsce w politycznie spokojniejszych czasach.

Gdyby w Polsce w tarapaty wpadł PKO BP, też nikt rozsądny nie pozwoliłby na jego upadek

Euro może przestać istnieć?

Kilka dni temu wydawało mi się, że tak. Teraz skłaniam się ku opinii, że taki krok spowodowałby tak ogromne straty, iż nikt się na niego nie zdecyduje. Choć nie dziwię się, że Niemcy mogą być rozgoryczeni. Dlaczego tamtejsi emeryci mają się zgadzać na cięcia świadczeń, by wspierać gospodarkę Portugalii czy Grecji? Dlatego nie wierzę też w plan euroobligacji. Kraje unii walutowej zbyt się różnią, aby zdecydować się na taki krok. Chyba że sytuacja stanie się tak zła, iż będzie to jedyna ewentualność.

Odbija się czkawką kryzys, który rozpoczął się w 2008 r.

Niestety, tak to wygląda. Rządy uznały, że trzeba ratować, czasami za wszelką cenę, instytucje finansowe, które bardzo nierozważnie podejmowały decyzje. Takiej polityce niektórych krajów trudno się do końca dziwić. Gdyby w Polsce wpadł w tarapaty PKO BP, też nikt rozsądny nie pozwoliłby na jego upadek. Skutki dla gospodarki mogłyby się okazać trudne do wyobrażenia. Takie rozwiązania spowodowały, że budżety wielu krajów trzeszczą, ponieważ państwa są zadłużone ponad wszelką miarę. Do 2008 r. mieliśmy prawdopodobnie najdłuższy okres prosperity – bez wojen, z rozwojem gospodarczym. Szczytem był 2007 r., ale później sytuacja zmieniła się o 180 stopni. Widać, na jak kruchych podstawach zbudowane było to prosperity.

Cierpią na tym jednak zwykli konsumenci, którzy takich decyzji nie podejmowali.

Dlatego trzeba się liczyć z wybuchami niezadowolenia, co ma już miejsce choćby w Wielkiej Brytanii, Hiszpanii czy Włoszech (pokolenie 1000 euro), gdzie młodzi nie zgadzają się na dalsze życie bez perspektyw. To kolejny problem, z którym przyjdzie się zmierzyć. Trudno się dziwić, że zawsze najważniejsze jest gaszenie pożarów jak te widoczne teraz na rynkach, zwłaszcza giełdowych. Projektując długofalowe strategie finansowe, trzeba starać się przewidzieć również ich konsekwencje społeczne. Ja mam nadzieję, że obecne doświadczenia pomogą nam unikać takich sytuacji w przyszłości. Czy ktokolwiek wyciągnie z tego lekcje? Zobaczymy.

Dlaczego inwestorzy panikują?

Tego nikt nie wie. Sam nie czuję się dobrze, gdy widzę indeksy na czerwono. Sytuacja, w której wartość Vistuli ledwie przekracza 110 mln zł, nie odzwierciedla faktycznej kondycji firmy. Moim zdaniem jest znacznie więcej warta, choć może się tak zdarzyć, że wskutek panicznych zachowań inwestorów będzie na giełdzie kosztować jeszcze nieco mniej.

Obserwuję rynek i widzę, że zdarzają się czasami sprzedaże dużych pakietów akcji. Niektórzy wolą nawet ze stratami wszystkiego się pozbywać. Może już nadszedł moment, żeby zacząć kupować? Choć nie wszyscy interesują się wyłącznie sprzedawaniem.

Dostaję co jakiś czas oferty na zakup mojego pakietu akcji w Almie. Oczywiście, nic takiego nie wchodzi w grę, jednak widać, że spółka jest uważana za atrakcyjną. Poważnie zastanawiam się za to nad sprzedażą należącego do Almy pakietu 50 proc. papierów spółki Krakchemia. To trudna decyzja, ponieważ od niej zaczęła się Alma i cała grupa, ale dzisiaj nie pasuje do pozostałych aktywów. Jeśli dostanę interesującą ofertę, to ją rozważę. Dzisiejsza wartość akcji jest znacznie poniżej godziwej wyceny, która powinna wynosić ponad 7 zł.

Alma odczuwa spowolnienie?

Nie. Co więcej, wykorzystujemy czas, otwierając nowe sklepy, w tym półroczu cztery. Nasza strategia to obniżanie cen najczęściej kupowanych produktów podstawowych przy równoczesnym zapewnieniu szerszego niż w innych sklepach asortymentu z wyższej półki. Branżowe zestawienia pokazują, że koszyk produktów podstawowych w Almie może być tańszy niż w hipermarketach. Część Polaków na hasło delikatesy od razu myśli, że są tam same drogie produkty. W naszej ofercie znajdują się oczywiście produkty z wyższej półki, nieosiągalne w innych sklepach, ale zwykłe zakupy można u nas zrobić, płacąc naprawdę niewiele.

Tanio dla Polaków oznacza w dyskontach.

Ponieważ przez lata cały czas mówiły wszystkim, że są najtańsze, i ludzie w to uwierzyli. Niezależne badania różnych serwisów internetowych pokazują, że nie warto myśleć stereotypowo, ale trzeba sprawdzać ceny produktów, które umieszczamy w koszykach. Sklepy zmieniają swoje strategie cenowe, dlatego dyskont nie musi być zawsze najtańszy. O tym, że trudno jest ich ofertę porównywać z innymi sklepami, decyduje również fakt, iż mają mały wybór produktów.

Czy jednak mimo możliwego spowolnienia Alma inwestuje, czy stawia na przeczekanie?

Jak już wspominałem, otwieramy sklepy w największych miastach w Polsce, planujemy na jesień intensywne działania reklamowe i marketingowe. Świetnie funkcjonuje nasz sklep internetowy Alma24.pl - jesteśmy już największym graczem na tym rynku. Naszym celem jest taki rozwój, by zwiększać sprzedaż co najmniej o połowę w ciągu roku. Sami jesteśmy zaskoczeni rewelacyjnymi wynikami sieci Krakowski Kredens, która także zwiększa sprzedaż o ok 30 proc. Finalizujemy rozmowy w sprawie otwarcia sklepów tej marki za granicą;  pierwszy powstanie prawdopodobnie w Londynie. Ustalam właśnie ostatnie szczegóły umowy, otwarcia są zatem możliwe jeszcze w tym roku.

W 2011 roku naszym celem jest przekroczenie poziomu 10 mln zł jednostkowego zysku netto, co uważam za duże osiągnięcie.

W przypadku Vistuli też jest tak dobrze?

Główna marka radzi sobie lepiej, niż zakładaliśmy, a Deni Cler zawsze miało dobre wyniki. W tym roku ta grupa także ma mieć około 10 mln zł zysku. Sytuacja na rynku sprawia jednak, że z realizacją nowych, ambitnych projektów postanowiliśmy się chwilowo wstrzymać. Rozważaliśmy wprowadzenie na giełdę Deni Cler, czy rozbudowę oferty W.Kruk o jubilerskie marki z najwyższej półki. To jednak nie jest najlepszy moment. Kolejna nasza spółka, Paradise Group, prowadząca sklepy marek luksusowych ten rok powinna zakończyć pozytywnym wynikiem. Ermenegildo Zegna i Burberry systematycznie poprawiają wyniki, natomiast Hugo Boss radzi sobie nieco gorzej, co ostatecznie przekonało nas do zamknięcia jednego ze sklepów tej marki.

CV

Jerzy Mazgaj z wykształcenia jest filologiem germańskim. Stworzył sieć sklepów Alma – dzisiaj jest głównym udziałowcem i prezesem grupy Alma Market. Należy do niej jeszcze m.in. 50 proc. akcji w Krakchemii oraz spółki Krakowski Kredens i Paradise Group, prowadząca sieć sklepów marek luksusowych, jak Burberry czy Ermenegildo Zegna. Jerzy Mazgaj od 2008 r. jest także przewodniczącym rady nadzorczej Vistula Group oraz głównym udziałowcem importera cygar i alkoholi Premium Cigars. Tygodnik „Wprost" wycenia jego majątek na 190 mln zł.

Rz: Czy sytuacja na światowych rynkach przełoży się na realną gospodarkę i np. spadek zakupów?

Trudno się spodziewać, że będzie inaczej. Pytanie tylko, jak duży będzie to wpływ i kiedy zauważymy pierwsze efekty. Osoby z kredytami w walutach mimo raptownego wzrostu rat w złotych nie mają problemów finansowych, ale ostrożniej wydają pieniądze. Przekłada się to również na zakupy – zamiast wina za 50 zł kupują za 25. Kredyt hipoteczny jest absolutnym priorytetem i jeśli jest taka potrzeba, to rodzina się składa, by raty były płacone w terminie. Dlatego wciąż znikoma część ma jakiś problem. W najbliższym czasie wydatki konsumpcyjne na pewno zostaną ograniczone, choć mam nadzieję, że przejściowo i w niezbyt dużej skali.

Pozostało 90% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację