Dzisiejsze dane potwierdziły, że nie ma szans na 3-procentowy wzrost PKB w drugim kwartale. Nie pomogło nam nawet Euro 2012. Co prawda konsumpcja w tym czasie zapewne była wyższa niż przeciętnie, ale nie zrekompensowało to ubytków w przychodach tych przedsiębiorstw, które swoje produkty sprzedają za granicę.

Kolejne kwartały będą jeszcze gorsze. Produkcja przemysłowa w niektórych miesiącach może nawet spadać rok do roku, pracodawcy zaczną zwalniać (choć nie masowo), a ci, którzy pracy nie stracą, nie mają co liczyć na podwyżki. Nie uratuje nas eksport, bo konsumenci w Niemczech czy Wielkiej Brytanii są zmuszeni oszczędzać jeszcze bardziej niż my. Nawet produkowane u nas atrakcyjne cenowo pralki czy meble przestają ich kusić. W kulejącej gospodarce nie ma też co liczyć na umocnienie złotego. Armageddon? Na razie jeszcze nie. To tylko spowolnienie, a nie kryzys, recesja czy gospodarczy krach.

Zyskaliśmy mniej więcej pewność, w jakim punkcie jesteśmy. Już wiemy, że hamujemy. To pomoże przedsiębiorcom lepiej planować decyzje, bo nic nie paraliżuje ich ruchów bardziej niż niepewność, w jakim kierunku zmierza gospodarka. Wciąż nie znamy jednak odpowiedzi, jak długo będzie to hamowanie trwało i jak będzie głębokie. Czy już w przyszłym roku czeka nas lekkie odbicie? Tego spodziewa się resort finansów (choć nie wyklucza rewizji swoich prognoz). Czy może obecna sytuacja to tylko preludium do jeszcze głębszego załamania w przyszłym roku?