W przyszłym roku Polska ma szanse rosnąć w tempie 2,5 procent. To byłby znacznie lepszy wynik niż tegoroczne szacunki, byłoby to również potwierdzenie, że wychodzimy z kryzysu. Wynik ten nieco blednie w porównaniu z oczekiwaną dynamiką wzrostu PKB w Szwecji (2,8 proc.) czy Niemczech (1,7 proc.). Przykład Szwecji pokazuje, że można szybciej, a Niemiec, że kraj doganiający może rosnąć w podobnym tempie co zamożny, od którego jesteśmy coraz bardziej uzależnieni. Nie powinno to być jednak wielkim zaskoczeniem, Polsce bowiem trudno będzie uzyskać takie tempo wzrostu jak w przeszłości. Kurczą się proste rezerwy, niedługo uda nam się dokończyć podstawową sieć komunikacyjną, a co za tym idzie obniżyć koszty i zwiększyć podaż niektórych usług. Kolejna fala inwestycji w tym zakresie takiego znaczenia już mieć nie będzie.
Stąd tak ważne jest wyzwanie zwiększenia polskiej konkurencyjności. Konkurencyjność to bardzo szerokie pojęcie i różnie jest niestety rozumiane. Wciąż dominuje przekonanie, że możemy konkurować tanią siłą roboczą i umiejętnością doskonałej imitacji. To droga donikąd, w UE tańsze od nas są Rumunia i Bułgaria, a globalnie większość krajów azjatyckich. Kraje te też są bardzo dobre w imitowaniu. Na tym poziomie, na którym znalazła się Polska, dalszy wzrost gospodarczy będzie głównie pochodną łącznej produktywności czynników produkcji, czyli głównie innowacyjności. Oczywiście jako kraj zapóźniony będziemy wciąż w stanie pewną część wzrostu pozyskiwać z importu know-how, ale przyrosty te będą znacznie niższe niż w przeszłości.
Oprócz niewątpliwych sił polskiej gospodarki ma one też swe słabości. Niski poziom oszczędności, niską aktywność zawodową, negatywną demografię, edukację niedostosowaną do współczesnych potrzeb, niski poziom innowacyjności. I odwieczne bolączki, na które wciąż wskazuje raport Banku Światowego Doing Business 2014, jak nieprzyjazne regulacje gospodarcze, nieefektywny wymiar sprawiedliwości i administrację. Pomimo poprawy w tegorocznym rankingu, proces dochodzenia praw przed sądem trwa wciąż 800 dni (kilka lat temu było 1000). Płacenie podatków jest wyjątkowo trudne dla przedsiębiorców – zajmujemy w tej dziedzinie niechlubne 113 miejsce na świecie. Podobnie jest niestety z wieloma obszarami prawa budowlanego – 88 miejsce (też żaden powód do dumy), jak również wspomnianym wcześniej dochodzeniem praw przed sądem (miejsce 55). Poprawa w ostatnich latach jest widoczna, ale stanowczo niewystarczająca. Szczególnie że żaden z tych obszarów nie jest i zapewne nie będzie przedmiotem ideologicznego sporu. Wyzwania te to w znacznej mierze kwestia przełamania oporu biurokracji i spójnej wizji, co się chce osiągnąć. No i oczywiście samoograniczenie władzy, bo im bardziej proste i przejrzyste procedury, tym mniejsza dyskrecjonalna władza urzędnika. I właśnie o to chodzi.
Dzisiaj, w roku 2013, potrzeby tego typu reform są znacznie większe niż w latach poprzednich – bo na nich właśnie będzie bazować nasz wzrost gospodarczy. Pozostałe kwestie, takie jak wzrost poziomu oszczędności krajowych czy zbliżenia nauki z biznesem mają charakter znacznie bardziej długofalowy. Nad jednym i drugim trzeba pracować, tyle że obszary deregulacyjne mogą dać znacznie szybsze efekty.