Nasz rynek badały koreańskie Kia i Hyundai, wybierając ostatecznie Słowację i Czechy. Kiedy Daimler szukał miejsca na inwestycję, Polska była na bardzo krótkiej liście, ostatecznie jednak Niemcy wybrali Węgry. Potem jeszcze do produkowania aut dla japońskiego Infiniti w FSO na warszawskim Żeraniu przymierzała się austriacko-kanadyjska Magna, jakieś rozeznania robił również japoński Nissan. Ostatecznie Japończycy zdecydowali się rozbudować fabrykę w Sunderland w Wielkiej Brytanii, bo warunki inwestowania były korzystniejsze. I tak przez całe lata lata miliardy euro i tysiące miejsc pracy przechodziły nam koło nosa.
Pojawiali się natomiast producenci komponentów. Te inwestycje dawały miejsca pracy i pozwoliły Polsce utrzymać opinię kraju o silnym przemyśle samochodowym. Były także nagrody, jak te dla tyskiego Fiata i bielskich silników Powertrain.
Z drugiej strony jednak nie ma potencjalnego inwestora, który nie narzekałby na nasz rynek motoryzacyjny. Niespójne prawo, nieograniczony praktycznie import wraków. Teraz jeszcze kuriozalne przepisy o autach z kratką. Wszystko to powoduje, że polski rynek motoryzacyjny jest postrzegany jako nieprzewidywalny i niestabilny.
Na wielkie motoryzacyjne projekty raczej nie ma co liczyć. W Europie jest nadwyżka mocy, z którą producenci nie potrafią sobie poradzić. Można mieć jednak nadzieję, że do Fiat Auto Poland wpadnie coś z 9 mld euro, jakie Fiat przeznaczył na inwestycje w Europie. Że General Motors po otwartym wsparciu Opla będzie chciał w większym stopniu wykorzystać fabrykę w Gliwicach.
Teraz trzeba także liczyć, że „Frankfurter Allgemeine Zeitung" ma rzeczywiście sprawdzone informacje. Cisza ze strony tak wylewnego dotychczas wicepremiera Piechocińskiego może oznaczać, że „FAZ" napisał prawdę. Ale, biorąc pod uwagę niedawne porażki, może nie cieszmy się na zapas...