Na początek lista: kosmetyczki, fryzjerzy, mechanicy, dentyści, osoby prowadzące działalność gastronomiczną (np. pan w budce z hot dogami). Oni wszyscy muszą najpóźniej za niecałe dwa miesiące zainstalować kasę fiskalną. I to bez względu na wysokość przychodów. Upraszczając, obowiązek posiadania kas dotyczy przedsiębiorców mających przynajmniej 20 tys. zł przychodu rocznie, ale od początku tego roku grono firm, których ten przepis nie obejmuje, powiększyło się.
Wyobraźmy sobie kogoś, kto w sezonie naprawia rowery. Raz na jakiś czas założy łańcuch, naprawi przebite koło, przykręci dzwonek... Według ustawodawcy nazwany jest dumnie mechanikiem rowerowym. I jako taki musi posiadać kasę fiskalną. To może jeszcze każmy mu wykupić dostęp do internetu, zainstalować kamerę, ustawić ją na warsztacie, a obraz transmitować do najbliższego urzędu skarbowego. Niech urzędnicy patrzą, czy nie oszukuje państwa.
Rośnie w naszym państwie fiskusowy wielki brat. Zastanawiam się, dlaczego państwo w każdym, nawet najmniejszym przedsiębiorcy, widzi potencjalnego oszusta. A przecież to ci przedsiębiorcy, płacąc w zeszłym roku nadspodziewanie dużo podatku VAT, zapewnili ministrowi finansów realizację planów budżetowych.
Mam wrażenie, że w Polsce wielu urzędników myśli, że jak ktoś coś ma, to z pewnością ukradł. Znam co prawda paru urzędników, którzy przedsiębiorcom przychyliliby nieba, ale niestety, są w mniejszości. Oni rozumieją, że to biznes tworzy miejsca pracy, wiedzą, że mały musi mieć swobodę działalności, by później stać się dużym, zatrudniać i płacić większe podatki. Reszta myśli: dlaczego ma się im udać, skoro nam się nie udało? My nie mamy, im też nie damy, a co?
Prezydent we współpracy z przedsiębiorcami przygotował niedawno projekt ustawy nakazującej fiskusowi łaskawsze ich traktowanie. Nowe prawo jest dobre, tyle że posłowie muszą je uchwalić. Przyjmą projekt bez zmian czy w nim namieszają? Boję się, że to drugie.