A od czego zależy los restauracji w kraju Trzeciego Świata? Od tego, czy nie zniszczy jej mafia, nie podpadnie jakimś układom władzy albo jakiś urzędnik nie postanowi jej zniszczyć. Niestety, znany warszawski restaurator Artur Jarczyński szybkim krokiem przewędrował ostatnio z kraju prawa do świata urzędniczego widzimisię.
Jarczyńskiemu udało się przed laty zbudować kilka popularnych restauracji. Niektóre, jak Szwejk, stały się wręcz symbolami miasta – rosnącego bogactwa i klasy średniej. Wydawałoby się więc, że wszystko gra. Ale przestało.
W kilku sztandarowych restauracjach Jarczyńskiego w śródmieściu Warszawy być może nie będzie można wkrótce kupić alkoholu. A trudno sobie wyobrazić golonkę bez piwa, carpaccio bez lampki wina, a jeszcze trudniej – działanie restauracji Kompania Piwna bez piwa. Śródmiejski urząd dzielnicy cofnął zezwolenia na sprzedaż alkoholu. Cóż się takiego stało? Czy Jarczyński sprzedawał kontrabandę z fałszywymi banderolami? Czy chrzczono u niego wódkę, podawano alkohol gimnazjalistom? Nic z tych rzeczy.
Wszystko przez cydr, którego picie reklamowane jest dziś jako wsparcie dla polskich producentów rolnych. Urzędy nie podzielają tego podejścia. Okazuje się, że cydr Joker sprzedawany w restauracjach Jarczyńskiego miał oznaczenie 4,5 proc. alkoholu, a w tym czasie producent owego cydru miał pozwolenie na sprzedaż alkoholi o wyższej mocy, o 0,1 proc. (!) przekraczających ten limit. Co najważniejsze, badania wykazały, że rzeczywista zawartość alkoholu mieści się w dopuszczalnych limitach.
Co w ogóle ma z tym wspólnego Jarczyński? Sprzedawał ów cydr w restauracji. Oczywiście żadnej wiedzy na temat rzekomych różnic między tym co na etykiecie a pozwoleniem producenta nie mógł mieć, bo i jak? Kupował napój legalnie. Ale zdaniem urzędników i tak miał złamać ustawę o wychowaniu w trzeźwości, co skutkuje cofnięciem zezwolenia na sprzedaż alkoholu w ogóle.