Konik inwestycyjny w tych krajach dotyczy nie tylko inwestycji firmowanych przez rząd i sektor prywatny, ale także samorządów.
Ponieważ okres świąteczno-noworoczny sprzyja planom i marzeniom pozwolę sobie na rojenia własne. Otóż marzy mi się taki prezydent dużego miasta, który zamiast wznosić wielkie, spektakularne i drogie budowle, np. superdrogi superdworzec, zaproponowałby mieszkańcom plan wywodzący się z prozy życia codziennego. Zamiast budować pomniki swojej kadencji, które kiedyś jako emeryt będzie mógł pokazywać wnukom z dumą skupiłby się na trzech sprawach.
Taki szef miasta postawiłby na remont komunalnych kamienic. I to nie pojedynczych, które po odnowieniu świetnie uwypuklają liszaje na budynkach okolicznych, ale całych kwartałów. Powstawałyby w ten sposób mieszkania socjalne, zastępcze, lokale do których bez strachu mogliby się przenieść ci, którzy mają stumetrowe mieszkania, a nie stać ich nawet na czynsz, nie mówiąc już o odpowiednim ich utrzymaniu.
Drugi pomysł mojego wymarzonego prezydenta to spowodowanie, by transport miejski jeździł zgodnie z rozsądnie opracowanym - wspólnie z mieszkańcami - rozkładem. Tramwajów i autobusów nie byłoby dwa razy więcej, bo na to żadnego polskiego miasta nie stać, ale byłyby punktualne, czyste i bardzo rzadko jeździły stadami.
I trzecia sprawa – już ostatnia. Taki ojciec miasta – lub matka – spowodowałby żeby na pogotowiu nie czekało się na ratunek dłużej niż pół godziny, co oznacza konieczność zatrudnienia sporej liczby lekarzy i pielęgniarek.