Z grubsza połowa płacona jest z opóźnieniem, a w przypadku 12 proc. zobowiązań zaległości sięgają 120 dni. Jesteśmy na tym polu daleko za Grekami czy Portugalczykami. Czy dotyka nas właśnie jakaś klęska gospodarcza i firmy rozpaczliwie ratują się, jak mogą, opóźniając przelewy oraz nie płacąc partnerom i pracownikom? A skąd! Wzrost gospodarczy jest na przyzwoitym poziomie – PKB rośnie o blisko 4 proc. w skali roku. I na załamanie w najbliższym czasie się nie zanosi.
Co się więc dzieje? Może na obraz sytuacji rzutują problemy górnictwa? Nie. Dotyczy to bowiem również innych firm, w tym zwłaszcza budowlanych, czy handlowych. Wyjaśnienie tej sytuacji jest jednak proste. Mówimy dużo o prężnym polskim kapitale, o jego sukcesach, wzroście gospodarczym. Słusznie się tym szczycimy. Jednak umyka nam czarna strona tego sukcesu. Zaskakująco dużo polskich firmy nie nauczyło się w ciągu minionego ćwierćwiecza zwykłej rzetelności.
W branży budowlanej to już standard: gdy główny wykonawca ma kłopoty albo chce tylko utrzymać zyski, a wzrosły np. ceny materiałów, wyciska podwykonawców. Płaci im z opóźnieniem albo wcale. Bo co mu zrobią? Pójdą do sądu, walczyć latami, tracąc przy okazji swojego partnera biznesowego i bankrutując? Raczej zacisną zęby i potraktują w podobny sposób innych partnerów.
Bardziej szlachetni i wspaniałomyślni tylko testują cierpliwość innych, dłużej obracając gotówką, uzyskując cenne odsetki i czekając, kiedy pokrzywdzeni się upomną. To bardzo demoralizujące. Utwierdza też stereotyp polskiego biznesmena-cwaniaka, który nie wiadomo skąd wziął pieniądze i kombinuje, ile się da. Z takim obrazem, jak się wydawało, rozstaliśmy się już lata temu.
Wicepremier Mateusz Morawiecki dużo mówi o podbijaniu zagranicznych rynków, przyspieszeniu wzrostu gospodarczego i wyrwaniu się z pułapki średniego dochodu. Jeśli ma to się udać, wiele polskich firm musi najpierw zmienić podejście do biznesu.