Jest wyśmienite, przez lata się rozwinęło, może nam naprawdę wiele dać. Tylko jak sprawić, by wszyscy pijący skupili się na jego smaku i nie potraktowali go po macoszemu?
Na takie wino nie wszyscy mogą sobie pozwolić, dlatego trudno zrozumieć tych, którzy mają takie możliwości i z nich nie korzystają. Podobnie ma się rzecz z dialogiem społecznym – możemy i powinniśmy z niego korzystać.
25 lat temu uchwalono w Polsce trzy ustawy określające zasady jego prowadzenia. Z jednej strony dotyczyły one organizacji pracodawców i związków zawodowych, z drugiej określały zasady rozwiązywania sporów zbiorowych, czyli tego co najtrudniejsze, ale często nieuniknione w relacjach między nami. Śmiem twierdzić, że te ustawy, które może nie zapadły tak w powszechną pamięć jak zniesienie cenzury, legalizacja związków czy prywatyzacja przedsiębiorstw państwowych, były równie ważne. I zostały wówczas bardzo solidnie przygotowane.
Przez kolejne ćwierć wieku prowadziliśmy ten dialog w różnych konfiguracjach i sytuacjach. Miał swoje wzloty i upadki, czasem głębokie jak szyby śląskich kopalń, ale cały czas się jednak rozwijał i stawał coraz bardziej nowoczesny. Nasze rodzime związki, na wzór tych europejskich, coraz częściej chcą być partnerem dla pracodawcy, jak to jest choćby w Szwecji.
Mógłbym wiele opowiadać o tym, jak ten dialog niekiedy wyglądał. Czasem bywało bardzo trudno. Mam jednak wrażenie, że za godzinami rozmów, słowami, których nie będę tu przytaczał, waleniem pięścią w stół i kolejnymi wypitymi kawami stała chęć osiągnięcia kompromisu i zakończenia rozmów oczekiwanymi rezultatami. Mam także wrażenie, że obie strony doskonale rozumiały, iż dialog między nami, jakiekolwiek formy by przybrał, musi spełniać dwa warunki – być prowadzony przed, a nie po podjęciu wspólnych decyzji oraz obie strony muszą wykazywać wolę dogadania się.