Trzeba jednak pamiętać, że ćwierć wieku temu prywatna opieka zdrowotna startowała w Polsce z poziomu – na przykład lokalowego i sprzętowego – bliskiego zera. W tym kontekście jej rozwój należy uznać za imponujący. Prywatni inwestorzy, także zagraniczni, budują nowoczesne szpitale, a działalność naukowa niektórych placówek prywatnych staje się coraz poważniejsza. Prywatna medycyna dzieli jednak sporą część bolączek całej polskiej służby zdrowia, z dramatycznym brakiem lekarzy i średniego personelu medycznego na czele.
Od lat najważniejsze wyzwanie dla sektora prywatnego w ochronie zdrowia wydaje się jasne: dalej konsekwentnie dążyć do jak najbardziej efektywnego odciążenia sektora publicznego. Podstawowym warunkiem powodzenia tego procesu jest wprowadzenie zachęt, które spowodowałyby upowszechnienie polis medycznych. Paradoksalnie może się temu przysłużyć planowana reforma systemu ochrony zdrowia, która przynajmniej na początku może mocno uderzyć w graczy prywatnych. Tyle że reforma najprawdopodobniej w zdecydowany sposób ograniczy wydolność systemu publicznego i państwo, żeby udrożnić ochronę zdrowia, będzie musiało odwołać się do sektora prywatnego.
To scenariusz może nie pewny, ale bardzo prawdopodobny. Wolałbym jednak, żeby sektor prywatny w medycynie nie rozwijał się na skutek kryzysu, ale w bardziej harmonijny sposób. Zwłaszcza że cały sektor, i publiczny, i prywatny, staje przed potężnym wyzwaniem, jakim jest upowszechnienie w Polsce telemedycyny. Nowoczesne rozwiązania mogą zmienić jakość opieki zdrowotnej, jej efektywność i kosztochłonność. Tyle że nie będą mogły się rozwijać w warunkach ostrej zapaści całego systemu.