Powody sukcesu polskiego nabiału na rynkach zagranicznych są oczywiste: produkty są doskonałej jakości i co najważniejsze, zwłaszcza dla zachodnioeuropejskich odbiorców, powstają wciąż w czystym i stosunkowo mało uprzemysłowionym środowisku.
Jednak firmy po takim sukcesie mogą powoli, ale jednak zmieniać choćby skład czy metody produkcji. Nie od dzisiaj wiadomo, że choćby majonez czy ketchup w zasadzie w każdym kraju smakują inaczej, a lokalne przyzwyczajenia są bardzo silne. Gdy polska firma zorientuje się, że choćby na sprzedaży jogurtów we Francji zarobi więcej, może dostosować swoją ofertę do tych konsumentów, którzy są gotowi za produkt zapłacić więcej. W tym starciu niestety Polacy przegrają, ich siła nabywcza, ale też kwota, jaką są gotowi zapłacić za żywność, jest dużo niższa niż w krajach zachodnich.
Do tego swoje robi Azja. Tamtejsi konsumenci w dużej części nie trawią laktozy, więc nabiał dotychczas dla nich nie istniał w innej formie niż pochodzącej z roślin – takiej jak mleka sojowe, ryżowe czy migdałowe. Jednak od lat popularność zwierzęcego nabiału rośnie – to moda i dla niej warto łykać tabletki, aby podjąć gości egzotycznym produktem mlecznym z dalekiej Europy. To rosnący popyt Azjatów wywindował już ceny wołowiny tak, że w Polsce jej sprzedaż jest marginalna. Większość produkcji trafia na eksport. Oby z nabiałem nie było podobnie i nie jest to niestety tylko nierealna wizja. Globalny rynek robi swoje, co widać np. po eksplozji cen masła.