Od tamtej pory bawiły się nim niezliczone rzesze, zresztą, najpierw był rozrywką dorosłych, a dopiero potem dzieci. W ostatnich latach znowu dorośli sięgnęli po ten przyrząd, tym razem w wersji kitesurfing czyli deski z żaglem (ma to być nawet dyscyplina olimpijska). Ale prawdziwą karierę latawiec zaczyna robić w transporcie morskim.
Po oceanach pływa codziennie ponad 40 000 cywilnych statków transportowych. Emitują one 4 do 5 proc. dwutlenku węgla czyli gazu cieplarnianego jaki w ogóle trafia do atmosfery w wyniki działalności człowieka. Jest to dwukrotnie więcej niż przypada na transport lotniczy (statek o wyporności 10 000 ton zużywa w ciągu doby ok. 14 ton paliwa).
Armatorzy na całym świecie wielokrotnie w ostatnich dekadach podejmowali próby ograniczenia zużycia paliwa, pojawiały się nawet pomysły częściowego powrotu do żagli, ale brak odpowiednich konstrukcji powstrzymywał te próby.
Problem rozwiązała niemiecka firma SkySails. Zespołem inżynierów, którzy opracowali rewolucyjny system,, jest Stephen Wrage. Zamiast tradycyjnych żagli system SkySails proponuje mocowanie na statkach latawców w kształcie paralotni. Rozwiązanie to testowano najpierw na małej jednostce "Beaufort" służącej do rozstawiania na morzu boi sygnalizacyjnych i szlakowych. Po pierwszych udanych próbach w latawiec wyposażono duży transportowiec "Beluga Negotiation" pływający na szlaku atlantyckim.
Latawiec sterowany jest specjalnym systemem lin (szotów) mocowanych na dziobie, dzięki czemu można go odpowiednio ustawiać w zależności od kierunku i siły wiatru. Ponieważ latawiec nie jest umocowany na tradycyjnym maszcie, unosi się przed statkiem na wysokości od 100 do 300 m i ciągnie go. W ten sposób, w przeciwieństwie do żagla na maszcie, latawiec nie powoduje przechyłu kadłuba. W przypadku statku długości 100 m skuteczny jest już latawiec o powierzchni 50 metrów kwadratowych, ale "Beluga Negotiation" testuje latawce różnej wielkości, do 160 metrów kwadratowych.