Rz: Brak przepisów doprowadził do dzikiej reprywatyzacji m.in. w Warszawie. Teraz mamy ich projekt, ale czy nie jest już na nie za późno, mówiąc kolokwialnie, mleko się już rozlało.
dr hab. Kamil Zaradkiewicz: Nigdy nie jest za późno, by uporządkować niekończące się spory o majątki przejęte w okresie reżimu komunistycznego. Nie możemy bez końca zajmować się rozstrzyganiem prawidłowości decyzji, na mocy których w latach 40. i 50. władze PRL odbierały ówczesnym właścicielom nieruchomości na terenie całej Polski, w tym w Warszawie, i dawać tym ludziom dziś już w wielu wypadkach złudną nadzieję, że mają szansę na odwrócenie skutków przejęcia ich majątku. W wielu wypadkach jest to już niemożliwe, w innych narosło wiele problemów faktycznych i prawnych. Według dotychczasowych regulacji te postępowania mogą być wszczynane i wznawiane w nieskończoność, nawet jeśli wcześniej zakończyły się rozstrzygnięciem pozytywnym dla zainteresowanego.
Ale przecież od dawna reprywatyzacją zajmują się sądy. Na podstawie ich orzeczeń odzyskiwane są majątki i wypłacane odszkodowania.
Jeżeli nie stworzymy regulacji pozwalającej definitywnie zamknąć te spory i stan niepewności prawnej, to w konsekwencji nawet za 100 czy 300 lat nie rozwiążemy problemu roszczeń reprywatyzacyjnych. Procedura administracyjna, według której wszystkie te postępowania były i są prowadzone, jest tak skonstruowana, że można z różnych powodów wzruszać decyzje wydawane zarówno współcześnie, 50 czy 60 lat temu, a także te w przyszłości. Porównałbym to do Lewiatana pożerającego własny ogon. To pułapka dla wszystkich – i dla byłych właścicieli, i dla ich następców, i innych zainteresowanych, w tym np. lokatorów kamienic. Mamy do czynienia z obrotem nieruchomościami, dla którego taki stan permanentnej niepewności prawnej jest niebywałą trucizną. Nieruchomości takiej często nie można zbyć, bank może odmówić kredytu hipotecznego itp. Dlatego uważamy, że konieczne jest wyrwanie się z tego błędnego koła. Jeżeli bowiem dalej będziemy brnęli w spory o to, czy można oddać przejęte nieruchomości, na jakich warunkach, jakie dobra wyłączamy z tego katalogu i wedle jakich kryteriów, to z tym problemem nie uporają się jeszcze długo kolejne pokolenia. Dlatego potrzebne jest zamknięcie i wyrzucenie tej puszki Pandory na śmietnik historii.
Nie możemy przy tym zapominać, że krzywdy w okresie totalitaryzmu nie dotyczyły tylko grupy dawnych właścicieli nieruchomości. W projekcie ustawy reprywatyzacyjnej, który przygotowaliśmy, chcemy przyjąć rozwiązanie kompromisowe, uwzględniające przede wszystkim tę grupę, i w możliwym zakresie uwzględnić dwie w dużym stopniu sprzeczne wartości: powinność moralną względem pokrzywdzonych w PRL, którą państwo na siebie przyjmuje za działania niesuwerennego reżimu, oraz dobro wspólne, a zatem dobro całego społeczeństwa, które dziś ponosi ciężar krzywd z przeszłości.