Holendrzy płynęli przez zarośla mangrowe niedaleko australijskiego miasta Darwin. Zakładali pułapki na kraby, gdy ich łódź się przewróciła. I wtedy dostrzegli krokodyla niewykluczone, że to on ich wywrócił.
- To był koszmar - opowiadał jeden z ich dziennikarzowi pisma "The Australian". Nie chciał podać nazwiska.
Udało im się dopłynąć do brzegu i wdrapać na drzewo, najwyższe w okolicy. Nad ranem przyszedł odpływ, poziom wód nieco spadł, zeszli więc i dotarli do łodzi. Udało im się włączyć radiowy sygnał wezwania pomocy. Jakiś czas potem usłyszeli coś, co określili jako "najpiękniejszy dźwięk": silniki śmigłowców.
Holendrzy zostali zabrani na lotnisko Darwin, gdzie udzielono im pomocy. Byli odwodnieni i strasznie pokłuci przez moskity i muchy. - Nie było widać skóry wolnej od bąbli - opowiadał Ian Badham, dyrektor firmy lotniczej CareFlight, która ich uratowała. - Lepiej być zjedzony przez moskity niż krokodyla - komentował to dziennikarz lokalnej telewizji 9News.
Przybysze z Europy są pracownikami kontraktowymi. Raczej nie będą już łowić krabów błotnych, bardzo popularnych bo podobno smacznych - a przy tym dość drogich.