Według Departamentu Sprawiedliwości, Apple, który wszedł na rynek książek elektronicznych (e-booków) w 2010 roku, miał zmówić się pięcioma wydawcami na temat podwyższenia cen książek z 9,99 dol. (standard ustalony przez Amazon) do 13-15 dol. Gigantowi z Cupertino na pewno nie pomoże fakt, że wszystkie domy wydawnicze – Hachette, HarperCollins, Simon & Schuster, Macmillan oraz Penguin – zawarły już ugody z władzami regulacyjnymi.
Strategia Apple jest krańcowo różna. - Nie będziemy się przyznawać do czegoś, czego nie zrobiliśmy, więc będziemy walczyć – zapowiedział w ubiegłym tygodniu dyrektor wykonawczy Tim Cook. Elektroniczny kolos może sobie na to pozwolić, bo dysponuje niemal nieograniczonymi zapasami gotówki i stać go na prowadzenie procesu. Musi natomiast walczyć o swój wizerunek, który został ostatnio mocno nadszarpnięty po pojawieniu się zarzutów o unikanie płacenia podatków w USA.
Rząd też łatwo nie da za wygraną. - Dla działań Apple nie można znaleźć usprawiedliwienia. Konsumenci w tym kraju zapłacili za książki kilkaset milionów dolarów więcej niż powinni - mówił w sądzie Lawrence Buterman prawnik Departamentu Sprawiedliwości.
Obie strony procesu zgodziły się, aby werdykt w tej sprawie wydała prowadząca sprawę sędzia Denise Cote, a nie ława przysięgłych. Jednym z dowodów w sprawie mają być publiczne wypowiedzi nieżyjącego już charyzmatycznego współzałożyciela Apple Steve'a Jobsa oraz jego e-maile wysyłane do jednego z dyrektorów koncernu News Corp. Jamesa Murdocha, kontrolującego dom wydawniczy HarperCollins.