Amerykański TechCrunch formalnie jest zaledwie blogiem o technologicznych i internetowych nowinkach. W rzeczywistości to prężna firma medialna i nie tylko. Zamieszczający codziennie do kilkudziesięciu nowych artykułów serwis jest najpoczytniejszych źródłem technologicznych informacji. TechCrunch organizuje branżowe konferencje, publikuje szeroko cytowane raporty. Miesięczne przychody reklamowe firmy to ponad 200 tys. dol.

Informacyjna rola serwisu dla branży jest tak duża, że Michael Arrington, twórca TechCrunch, doszedł do wniosku, że opłaci się stworzenia taniego komputera typu tablet, przeznaczonego do obsługi internetu, na który miały być dostarczane ekskluzywne informacje TechCrunch. Ostatecznie projekt urządzenia, zwanego CrunchPad przejęła firma Fusion Garage. TechCrunch zbudował swoją markę na kompetentnym przedstawianiu technologicznego rynku, bez wyraźnego faworyzowania konkretnych firm, co jest częstym zarzutem wobec konkurencyjnych serwisów typu np. Engadget.

Na profesjonalnym wizerunku TechCrunch pojawiła się jednak dziś rysa. W przepraszającym liście do czytelników Michael Arrington przyznał, że jeden z autorów piszących na potrzeby serwisu zażądał od firmy, która miała zostać opisana w artykule, gratyfikacji.

Prezentem w zamiast za tekst miał być laptop, konkretnie MacBook Air (cena w Polsce ok. 7 tys. zł). Arrington nie sprecyzował jaka firma miała zostać opisana, wiadomo jedynie, że jest to start-up branży internetowej. TechCrunch nie ujawnił personaliów autora, niepełnoletniego stażysty. On sam, 17-letni Daniel Brusilovsky kilka godzin później na swoim blogu przyznał się do popełnienia błędu, aczkolwiek nie wyjaśnił, od jakiej firmy zażądał łapówki. TechCrunch zwolnił Brusilovskiego i wykasował wszystkie artykuły, których był autorem.