Zobaczyłam w księgarni najnowszą książkę Roberta Makłowicza „Fuzja smaku”. Jeszcze nie czytałam‚ ale wiem, o czym jest – o fuzji. Dziś wszystko jest o tym. A jeszcze jakieś sześć lat temu‚ kiedy nasi przyjaciele z Anglii o polskiej knajpie‚ do której ich zabraliśmy‚ wyrazili się „fusion”, nie wiedziałam‚ o co chodzi. Dziś nie można tego nie wiedzieć.
Francuski krytyk Nicolas Bourriaud (rocznik1965) napisał w 2000 roku tekst „Postproduction”‚ w którym postawił tezę‚ że cała sztuka dzisiaj przypomina działalność didżeja. Cięcie‚ przyklejanie‚ crossfading, czyli krzyżowanie‚ automatyczne przenikanie jednego utworu w drugi‚ te techniki władców disco wszechobecne są także w modzie. Włóż do miksera‚ zakręć i wyjmij żądany produkt. Postmodernizm przygotował grunt teoretyczny‚ a my praktykujemy fuzję na co dzień. W kuchni łączy się smaki tajskie z francuskimi‚ japońskie z włoskimi‚ kotlet schabowy garniruje ananasem. W designie też przeskoki: trochę tego‚ trochę tamtego. Nic nie przychodzi w postaci czystej‚ wszystko wpada do szatkownicy. Trochę historii‚ trochę folkloru‚ trochę egzotyki.
Zostałam niedawno zaproszona na otwarcie sklepu Compagnie des Indes et de la Chine‚ który rozpoczął działalność w Warszawie przy ulicy Ząbkowskiej. Sklep znam z Paryża‚ gdzie jest ich osiem. Mają ładne rzeczy i raczej drogie. Na Ząbkowskiej można kupić ubrania i przedmioty wyposażenia wnętrz z Dalekiego Wschodu. Jedwabne żakiety zapinane pod szyję‚ luksusowe płaszcze z wełny jaków to nie masówka made in China‚ jaką znamy z sieciówek‚ ale‚ co jest swego rodzaju paradoksem‚ doskonałej jakości i wyrafinowany orientalny design made in France. Przypominają się czasy XIX-wiecznej europejskiej orientomanii‚ kiedy ze Wschodu napływały do Europy jedwabie‚ porcelana‚ ryciny. W tym samym czasie na serwisach z Delft krzyżowano chińskie smoki z europejskimi kwiatkami‚ a potem jechały na Wschód epatować bogatych Chińczyków.
Orientalizm‚ dziś bardzo modny, przychodził do nas w kilku odsłonach. Ostatnia fala dotarła kilkanaście lat temu razem z otwarciem granic i wtedy orient zaprezentował się nam już niejako w wydaniu europejskim. Otworzyło się wiele sklepów – Red Onion‚ Shangri-la‚ Dragon‚ Akharta w Warszawie‚ w Krakowie kultowa i trendowa Lulu na Kazimierzu. Meble z Chin i z Bali‚ tkaniny z Indii‚ ceramika z Maroka‚ batiki z Indonezji‚ tajska rzeźba drewniana. Jest nawet najnowszy trend – sztuka Chin ludowych: maszynowa‚ ckliwa‚ kiczowata. Znów typowa fuzja. W modzie laboratoryjnym przykładem fuzji jest gwiazdorski projektant o nazwisku Nicolas Ghesquiere‚ szef domu mody Balenciaga. To facet‚ który wywiera dzisiaj wielki wpływ na modę. Jeśli widzicie na ulicy dziewczynę w ludowej chustce‚ futrze‚ chustce arafatce‚ skarpetkach do sandałów – to to wszystko są pomysły pana G. Łączenie swojskiego‚ egzotycznego‚ eleganckiego‚ sportowego. Mistrzynią kulturowej siekanki jest też Prada. Multi kulti stosuje od lat‚ chociaż trzeba przyznać‚ że podporządkowuje je europejskiemu myśleniu. U Prady zawsze jest sukienka‚ spodnie‚ spódnica‚ nie szaty‚ dżelaby‚ płachty. W kolekcji na wiosnę 2008 mamy hipisowskie piżamy z jedwabiu pomalowane w secesyjne wzory. Tak jakby na londyńską Bibę z późnych lat 60. nałożyć wzory z Muchy czy z Klimta. „To coś w rodzaju szukania nowej kreatywności” – wyjaśniła pani Miuccia miesięcznikowi „Vogue” podczas ostatnich pokazów w Mediolanie.
Kto był na pokazie mody i oprócz patrzenia na modelki próbował także słuchać ścieżki dźwiękowej wie‚ że wysłuchanie jednego utworu od początku do końca jest niemożliwe. Dla kogoś zaprawionego w klubach to norma‚ ale dla człowieka‚ który chciałby jakiś utwór usłyszeć w całości‚ taka rąbanka to ciężka próba. Ścieżkę dźwiękową do pokazu Prady w Mediolanie opracował w tym roku znany didżej Federic Sanchez. Zaczyna się „Popołudniem fauna” Debussy’ego‚ ale po zaledwie kilku sekundach melancholijna skarga fletu przechodzi w dudnienie czegoś‚ co przypomina Yoko Ono z wczesnych lat 80. Potem łupnie metalem i znów wraca „Faun”‚ ale tylko na chwilę. Itp.‚ itd. W czasie 20-minutowego pokazu mody zmiksowanych jest kilkanaście‚ a może kilkadziesiąt fragmentów różnych utworów muzycznych.