[b]„Rz”: Wyjechał pan z Polski w 1962 r. Dlaczego?[/b]
[b]Stanisław Fiszer:[/b] Wydawało się normalne, że się wyjeżdża. Mój ojciec był architektem, zrobił bardzo ładne domy w Warszawie. Nie wrócił z obozu i jego przyjaciele zajęli się mną. Moim ojczymem był prof. Lam. Matka wytłumaczyła mi, że zawód architekta polega na tym, iż się bierze na siebie pewną odpowiedzialność. A w tamtym systemie państwowych biur projektowych nie było takiej możliwości. Mówiła tak: jeżeli chcesz coś robić, nie możesz wpaść w tę pułapkę nieodpowiedzialności.
[b]Czemu wybrał pan akurat Francję?[/b]
Francja była wtedy takim punktem odniesienia nie do ominięcia. Jest niewyczerpywalna. Normalne życie francuskie jest do spokojnego konsumowania. Ludzie tam naprawdę bardzo dobrze żyją. Matka była malarką i w domu istniał kult malarzy francuskich, kult tego rodzaju przyjemności.
[b]Estetycznych?[/b]