O pokazie filmu w niecodziennym plenerze widzowie – 100 znajomych Mieczysława Gryzy – dowiedzieli się z e-maila. Gryza lubi zaskakiwać przyjaciół. Czuje się artystą, choć studiował na poznańskim Uniwersytecie Przyrodniczym.
Kilka tygodni wcześniej, w swoje urodziny, zabrał gości na projekcję „Znikającego punktu”, która odbywała się na pędzących po autostradzie tirach. Widziała ją zaledwie garstka widzów. Gryz wpadł na pomysł, by tym razem jego interaktywny pokaz zobaczyło więcej ludzi. Dlatego wymyślił „Sin City” w mrocznych miejscach Poznania. – Chciałem wprowadzić coś innego, niż oglądanie filmów w kinie, jedzenie popcornu i siorbanie coli. Zależało mi na tym, by znaleźć takie miejsca projekcji, które odpowiadają klimatowi filmu. Taki zabieg wzmacnia odbiór – wyjaśnia Gryza.
Chodząc po Poznaniu, odkrył kilka miejsc zapomnianych przez Boga i ludzi. – Poznańska Wilda to dzielnica, o której się mówi, że mieszka tu szatan. Jest więc w klimacie „Sin City”.
Tuż po zmroku w chaszcze na tyłach targowiska przy ul. Bema zaczęły się zjeżdżać samochody. Kierowcy wjeżdżali w mroczną czeluść, nie do końca wiedząc, gdzie dojadą. W e-mailu, który dostali od Gryza, był wprawdzie opis drogi dojazdowej, ale miejsce zbiórki większości było nieznane. Na placu zebrało się kilkadziesiąt samochodów. Wszystkie miały na tylnych szybach przyklejony żółty krzyż. – To znak rozpoznawczy dla uczestników, by się nie pogubili, przejeżdżając do kolejnej stacji pokazu – wyjaśnia Gryz.
Wszystkie auta ustawiły się przed wejściem na stadion niedbale pomalowanym na biało – to był ekran. By oglądać film, potrzebne było radio samochodowe, które należało ustawić na częstotliwość 88 Mhz. Tylko tak była słyszalna ścieżka dźwiękowa. Tą drogą z widzami kontaktował się też organizator zabawy.