Czy wieloryby idą do nieba

Sandefjord, senne miasteczko niedaleko Oslo. Kilkadziesiąt lat temu było portem macierzystym 90 statków wielorybniczych i 13 statków przetwórni. Łowiły one rocznie 10 tysięcy wielorybów

Publikacja: 04.09.2009 01:58

Kiedy na horyzoncie pojawiał się wieloryb, kapitan zbiegał z mostka na dziób statku i strzelał z dzi

Kiedy na horyzoncie pojawiał się wieloryb, kapitan zbiegał z mostka na dziób statku i strzelał z działka

Foto: Rzeczpospolita

Mało jest równie dramatycznych widowisk jak śmierć ugodzonego harpunem wieloryba. Raniony stara się umknąć pod wodą, ale w końcu traci siły i musi się wynurzyć, by zaczerpnąć powietrza. Miota się, krwawi, wyrzuca nozdrzami fontannę pary wodnej i szkarłatnej posoki. – Nazywaliśmy to płonącym kominem – wyjaśnia drobny, siwy mężczyzna w jednej z restauracji przy nadbrzeżu portu w Sandefjordzie. I, jakby zmieszany, w ciszy, która nagle zapadła, unosi w górę szklaneczkę z bursztynowym aquawitem, starym trunkiem norweskich marynarzy.

W portowych knajpach bawiły się niegdyś załogi statków wielorybniczych. Dziś spędzają tu letnie wieczory zagraniczni turyści i spokojni norwescy mieszczanie. Nie wszyscy chcą już słuchać opowieści weteranów dalekich rejsów o przygodach z czasów wielkich łowów na wieloryby.

W porcie, obok pasażerskich promów oraz setek łodzi motorowych i żaglowych, wyróżnia się groźny kształt z działkiem na dziobie. Pomalowany na szaro, podobny do okrętu wojennego, wybudowany w 1950 r. w Szkocji „Southern Actor”. To najstarszy sprawny statek wielorybniczy na świecie. Byli norwescy wielorybnicy odkryli go ćwierć wieku temu w jednej z hiszpańskich stoczni, z burtą uszkodzoną granatem przez załogę łodzi organizacji Sea Shepherd Conservation Society, założonej przez obrońcę waleni Paula Watsona.

Odrestaurowali statek. Cumuje tu dziś jako pamiątka czasów, gdy port słynął jako największa w Skandynawii i jedna z największych na świecie baz wielorybniczych.

[srodtytul]Z harpunem na Lewiatana[/srodtytul]

Monumentalna rzeźba, a zarazem fontanna na skwerze w pobliżu portu w Sandefjord, dzieło Knuta Steena upamiętniające łowców wielorybów przypomina pomniki wojennych bohaterów. Spiżowy harpunnik stojący na dziobie łodzi, unoszącej się na stromej fali nad większą od niej płetwą ogonową ogromnego wieloryba, w strugach wody wznosi do ciosu drzewce harpuna. Skwer z pomnikiem w kole, wyobrażającym różę wiatrów, obracającym się powoli dokoła swej osi to ulubione miejsce spotkań mieszkańców miasta. Turystów przyciąga z kolei położone w sąsiedztwie miejskiego rynku jedyne na świecie muzeum wielorybnictwa.

Na wieloryby polowano u norweskich wybrzeży i w innych regionach świata już od neolitu. W Hvalfangstmuseet można oglądać kościane harpuny i kajaki ze skór, umiaki, jakimi przy tych łowach jeszcze przed 100 laty posługiwali się Eskimosi. Polowania na pełnym morzu zapoczątkowali u schyłku średniowiecza Baskowie. W XVII w. statki z baskijskimi załogami łowiły wieloryby grenlandzkie wokół Spitsbergenu i Islandii. W tych czasach tłuszczem wielorybim oświetlano domy i ulice Londynu i Amsterdamu.

W drugiej połowie XVIII w. najważniejszymi portami wielorybniczymi stały się New Bedford i Nantucket na wschodnim wybrzeżu Stanów Zjednoczonych. Około 700 amerykańskich statków docierało nawet na południowy Atlantyk i Pacyfik. Ich rejsy, zanim ładownie wypełniły się 10 tys. beczek z tłuszczem wielorybim, trwały dwa, trzy lata. Do polowania używano niewielkich, ośmiometrowych łodzi, z których rzucano harpunami. Ranione zwierzęta dobijane lancami oprawiono przy burcie. W śmierdzącej chmurze dymu i tłustej sadzy dzielono mięso i wytapiano tłuszcz w kotłach wmurowanych na pokładzie.

W owych czasach w wielorybie wciąż jeszcze widziano tajemniczego morskiego potwora, ucieleśnienie biblijnego Lewiatana. Trzeba było wielkiej odwagi, by podnieść na owo monstrum – np. sięgające 30 m długości cielsko płetwala błękitnego, którego model naturalnej wielkości jest dumą Hvalfangstmuseet – uzbrojoną rękę.

„Moby Dick” Hermana Melville’a, opowieść o kapitanie Ahabie, ogarniętym żądzą zemsty na białym kaszalocie, w walce z którym stracił nogę, oraz jego statku i załodze, uchodzi za alegorię ludzkiego losu. Romantyczna i heroiczna epoka wielorybnictwa, gdy niejedna łódź roztrzaskana przez ranionego wieloryba szła na dno wraz z załogą, inspirowała też malarzy. Ich dzieła można podziwiać w muzeum. Ale skończyła się z chwilą wynalezienia działa wielorybniczego strzelającego harpunem z wybuchającym granatem. Skonstruował je w latach 70. XIX w. norweski szyper Sven Foyn. Już wcześniej zlecił budowę pierwszego parowego statku do połowu wielorybów.

Rejsy odbywano na nawiedzane potężnymi sztormami wody okalające Antarktydę. Ale wieloryb nie mógł już zagrozić łowcom. Z chwilą, gdy dostrzegł go marynarz czuwający w bocianim gnieździe, jego los był przesądzony. Kiedy statek zbliżył się do ofiary, kapitan, będący jednocześnie strzelcem, zbiegał specjalnym pomostem – taka stalowa konstrukcja zachowała się na „Southern Actor” – z mostku na dziób statku i strzelał do niej z działka. Zabitego wieloryba holowano do bazy na lądzie lub do statku przetwórni, czyli wielkiej pływającej rzeźni z 200-, 400-osobową załogą.

W Norwegii połowy wielorybów stały się jedną z najważniejszych gałęzi gospodarki. Jak wynika z mapy w Hvalfangstmuseet, w 1898 r. norweskie statki łowcze pojawiły się u wybrzeży Nowej Fundlandii, rok później dotarły do Japonii, w 1905 r. na wody Antarktydy, w 1907 r. do Chile, a w 1912 r. do Australii i Nowej Zelandii.

W muzealnych gablotach można oglądać robione w czasie rejsów przez marynarzy kunsztowne ozdoby z zębów kaszalota, a także grzebienie, guziki i gorsety z fiszbinu, którego płaty służą „fiszbinowcom”, jak np. wieloryb grenlandzki czy płetwal błękitny, do odcedzania planktonu z morskiej wody. Głównym powodem polowania na wieloryby był jednak ich tłuszcz, od wieków służący do oświetlania i do smarowania mechanizmów. Szczególnie poszukiwany, stosowany jeszcze nie tak dawno w wyrzutniach torpedowych okrętów podwodnych, bezwonny smar wyrabiano z oleju z puszki mózgowej kaszalota. Po wynalezieniu sposobu jego utwardzania tłuszcz wielorybi stał się surowcem do wytwarzania klejów, mydła, farb, margaryny, proszku do prania, kosmetyków, świec i dziesiątków innych produktów. Z kolei substancja znajdowana w jelitach kaszalota ambra zyskała cenę złota. Z 10 gramów można było wyprodukować 100 l szlachetnych perfum.

W latach 30. XX w. okazało się, że najczęściej łowiony wieloryb grenlandzki jest już niemal wytępiony. Objęto go ochroną. Ale na inne gatunki polowano – kaszaloty stały się gatunkiem zagrożonym, a płetwali błękitnych pozostało na północnej pólkuli zalewie kilkanaście. W połowie lat 50. na statkach wielorybniczych pływało prawie 3 tysiące mieszkańców Sandefjordu. Wkrótce potem połowy szybko zaczęły spadać. Ostatni raz statki z Sandefjordu wypłynęły na wody antarktyczne w sezonie 1967/1968. Rok później ogłoszono odkrycie wielkich złóż ropy i gazu na należącym do Norwegii podmorskim polu naftowym Ekofisk. Morze darowało Norwegom skarb o wiele cenniejszy.

[srodtytul]Kapitan Ahab schodzi ze sceny[/srodtytul]

W 1986 r. Międzynarodowa Komisja Wielorybnicza wprowadziła zakaz połowów wielkich waleni. W wielorybie nie widzi się już Lewiatana czy kadzi smalcu, lecz obdarzone inteligencją – walenie nie ustępują pod tym względem np. szympansom – wrażliwe zwierzę żyjące we wspierających się wielopokoleniowych rodzinach. Niektóre ludy mieszkające na wyspach Pacyfiku uważają, że walenie to jedyne oprócz ludzi stworzenia na świecie obdarzone nieśmiertelną duszą.

Norwegia jest nadal jednym z niewielu krajów świata, w których w restauracji można zamówić danie z wieloryba. Norwescy szyprowie poławiają rocznie ok. 600 małych wielorybów, głównie płetwali karłowatych, Japończycy – pod pretekstem badań naukowych – około 1000. Oba kraje ze względu na „zachowanie tradycji” dążą do uchylenia moratorium na połów większych gatunków.

– W naszym mieście większość ludzi jest przeciw połowom – przyznaje z goryczą jeden z weteranów wypraw wielorybniczych. Wielu mieszkańców Sandefjordu wciąż pracuje na morzu, na platformach wiertniczych i promach. Ale przybywa też tych, którzy żyją z turystyki. Na lotnisku Torp pod Sandefjordem lądują samoloty z Pragi, Kijowa, Warszawy. Z myślą o polskich turystach i licznych zatrudnionych w Vestfold Polakach w Hvalfangstmuseet wydano ostatnio przewodnik po muzeum po polsku.

Już przed 100 laty miasto było znanym nawet poza Norwegią kurortem, z cennymi zasobami wód podziemnych i borowiny. Teraz nad liczącymi ponad 100 km zielonymi brzegami fiordu, z wygładzonymi erozją i falami morza skałami i ustronnymi zatoczkami o plażach o jasnym piasku, spędzają wakacje i weekendy mieszkańcy Oslo i wczasowicze z sąsiednich krajów. Przyjeżdżają tu też dlatego, że woda w fiordzie jest często dzięki Golfsztromowi cieplejsza niż w południowym Bałtyku.

Kultura
Przemo Łukasik i Łukasz Zagała odebrali w Warszawie Nagrodę Honorowa SARP 2024
https://track.adform.net/adfserve/?bn=77855207;1x1inv=1;srctype=3;gdpr=${gdpr};gdpr_consent=${gdpr_consent_50};ord=[timestamp]
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Muzeum otwarte - muzeum zamknięte, czyli trudne życie MSN
Kultura
Program kulturalny polskiej prezydencji w Radzie UE 2025
Kultura
Arcydzieła z muzeum w Kijowie po raz pierwszy w Polsce
Materiał Promocyjny
Bank Pekao wchodzi w świat gamingu ze swoją planszą w Fortnite
Kultura
Podcast „Komisja Kultury”: Seriale roku, rok seriali