Warszawskiej Operze Kameralnej należy się uznanie za pomysł wystawienia „Młodzianków w piecu ognistym”. Stołeczny teatr wyspecjalizował się w dziełach dawnych epok. XX-wieczne misterium Brittena odświeża zatem repertuar, ale nie burzy tworzonego tu przez lata ładu.
Brytyjski kompozytor był mistrzem w łączeniu nowoczesności z tradycją. W „Młodziankach...” średniowieczny chorał gregoriański splata się ze współczesną muzyką inspirowaną teatrem no. A biblijna opowieść o Izraelitach, których król Babilonii kazał wrzucić w ogień, bo nie oddali boskiej czci złotemu posągowi, ma mistyczny klimat.
Ten łatwiej osiągnąć, gdy to misterium wystawia się tak, jak chciał Britten – w kościele. Maciej Prus próbuje odtworzyć taki nastrój na pustej, czarnej scenie, ubrawszy wykonawców w ciemne stroje. Zachowuje jednak dystans do przedstawianych zdarzeń, gdyż posługuje się konwencją „teatru w teatrze”.
Inscenizacyjna umowność intryguje, ale potem zaczyna nieco nużyć. Na szczęście muzyka Brittena, choć kameralna, ma jednak dramatyczną siłę. I ona w końcu zaczyna dominować. Sprawili to jednak odtwórcy głównych ról: Sylwester Smulczyński (Nabuchodonozor) i Andrzej Klimczak (królewski Astrolog), bo dyrygent Kai Bumann wydawał się lekko zagubiony.
Niestety, po premierze spektakl na razie nie będzie grany. A może jednak warto zawitać z nim do któregoś z warszawskich kościołów?