Książka nie była jedną z dwóch tylko, obok „Przygód Hucka”, w której Mark Twain uwiecznił swego młodocianego bohatera należącego „do tych nielicznych ludzi, którzy zamiast zwykłego jedzenia wolą karmić się tajemnicami”.
Po „Przygodach Tomka Sawyera” (1876 r.) autor napisał dwie jeszcze historie o Tomku, nieco już starszym – „Tomek Sawyer podróżuje” i „Tomek Sawyer detektywem”. Ta druga to opowieść bliźniaczo podobna do tej znanej z „Przygód Tomka Sawyera”, o złowrogim Indianinie Joe, z najbardziej dramatyczną sceną rozgrywającą się na sali sądowej. Tomek znów ratuje od szubienicy niewinnego człowieka, a przy okazji – miał to do siebie – wzbogaca się.
„Tomek Sawyer podróżuje” to z kolei opis niezwykłej podróży balonem Tomka, Hucka i Murzyna Jima. Fragmenty ma znakomite, brakuje jednak zakończenia i wygląda na to, że albo pisarzowi opowieść się znudziła, albo zabrakło mu pomysłów, jak dalej poprowadzić akcję, gdyż stanowczo lepiej czuł się na Missisipi niż w przestworzach. Szkoda ze względu na Huckleberry’ego Finna, który pod chmurami czuł się wreszcie wolny i swobodny i uznał balon za najmilsze miejsce pod słońcem.
Całkiem możliwe, że balon to naprawdę niezwykle miłe miejsce, a nieznane przygody Tomka Sawyera mogłyby się stać sympatycznym wydarzeniem edytorskim, gdyby nie wątpliwe uroki nowego przekładu. To, że jest nowy – nie dziwi, najgenialniejsza nawet klasyka, dziecięca może nade wszystko, domaga się bowiem od czasu do czasu przewietrzenia.
A od pierwszego tłumaczenia na polski „Przygód Tomka Sawyera” minęło lat 85. Już po 2000 r. powstało jednak kilka nowych przekładów, wśród których ten najlepszy na pewno nie jest. Niemal na każdej stronie mamy tu: „wporzo” i „spoko”, „okejas” i „siemanko”, „wyczailiśmy” i „spadaj”. Po wielu z tych wyrażeń za lat kilkanaście nie będzie śladu, zastąpią je nowe. A te, na które – nieco zdziwieni – natrafiamy teraz, nie ulegną szlachetnej patynie, ponieważ zabraknie na to czasu, a one same nie zasługują na to.